Rozdział 46 (wersja 2) - Las Vegas

277 15 9
                                    

Nicole z płaczem ściskała Harry'ego. Głaskała go po głowie, błagając, żeby się obudził. Na nic nie reagował. Syriusz wbijał zszokowany wzrok w chrześniaka. Drgnął. Nie wierzył w to. Po prostu to nie mogła być prawda. Czuł, że traci siły. Kamień był zniszczony, Diament także, ale Medalion gdzieś tu był, przywalony gruzami. Kobra przecież trzymał go w dłoni, kiedy budynek runął. Zrobił chwiejny krok w przód i klęknął na ziemi przy jego ciele. Zaczął przerzucać kamienie, które zdołał unieść własnymi siłami.

— Syriusz...

— Medalion — odparł jedynie.

Żyleta drgnął i rozszerzył oczy. Nagle rzucił się do niego i mu pomógł. Chwilę po nim dołączyli do nich Zeus, Remus i kolejni. Łapa wyczuł coś pod gruzem. Szybko odrzucił skałę. Medalion był poobijany i okurzony, jednak gdy tylko pomyślał życzenie, ostro zabłysnął. Przez chwilę panowała cisza. Nic się nie działo. Gejsza przesunęła się na klęczkach i wyrwała z ciała Harry'ego kolec. Trysnęła krew, lecz po chwili rana zaczęła się łatać. Klatka piersiowa Kobry uniosła się, a plecy oderwały na moment od ziemi, jakby wstąpił w niego duch. Opadł w ramiona Nicole, a ona usłyszała jego słaby oddech. Przytuliła go do siebie i pocałowała w głowę.

— Wyjdziesz z tego — szepnęła.

Naomi przytuliła do siebie Syriusza, który zamknął oczy, czując, że zrobił wszystko, co tylko mógł. Teraz wszystko zależało od chłopaka.

Uzdrowiciel przekazał im informację o stanie zdrowia Harry'ego. Miał połamane nogi, częściowo nawet zmiażdżone, wstrząśnienie mózgu, złamane żebro i bark. Leżał nieprzytomny, jednak jego stan był stabilny. Podłączono go do kroplówki i sprzętu monitorującego jego czynności życiowe.

Minęły trzy dni. Nicole często bywała w Szpitalu Świętego Munga, czekając na pobudkę Kobry. Czytała artykuł w Proroku Codziennym o wydarzeniach w Banku Gringotta. Z westchnięciem odłożyła gazetę i spojrzała za okno, mrucząc pod nosem:

— ... When you come back down. If you land on your feet. I hope you find a way to make it back to me...

— ... When you come around. I'll be there for you...* — usłyszała słaby, cichy i zachrypnięty głos.

Uśmiechnęła się delikatnie i odwróciła głowę. Zielone tęczówki były zamglone i bez życia. Wstała i pocałowała go lekko, wzywając lekarza specjalnym guzikiem. Przyszedł po chwili wraz z Dexterem, Żyletą i Blaisem. Harry był cały obolały i nie miał siły się ruszać, jednak odpowiadał na pytania uzdrowiciela, który po kilku badaniach zostawił ich samych.

— Trzeba urządzić imprezę, nie ma bata — stwierdził Blaise.

Kobra uśmiechnął się lekko, gdy pozostali roześmiali się.

— Naje*iemy się jak świnie — szepnął tylko, co przyjęli ze śmiechem.

Jego stan szybko się poprawiał. Największe problemy miał z nogami, które ucierpiały najbardziej. Musiał być cierpliwy i czekać, aż się wyleczą, jednak nie miał zamiaru zostać w Mungu. Sam się wypisał, wcześniej inwestując w kule. Chodzenie o kulach nie było zbyt wygodne, ale musiał się przemęczyć. Zeus pomógł mu przedostać się na Grimmauld Place 12, gdzie został ciepło powitany. Gejsza i Nicole gotowe były chodzić za nim krok w krok, byle cały czas mieć go na oku. W jego ręce wpadła gazeta z artykułem dotyczącym śmierci Voldemorta. Gdy go czytał, pozostali obserwowali chłopaka w ciszy. Skończył, ale nadal milczał. Sam nie wiedział, co ma zrobić. Cieszyć się, że wreszcie uwolnił się od przeznaczenia? Załamać, że zabił tyle osób jednym machnięciem ręki? Martwić, że dziennikarze nie dadzą mu spokoju? I najważniejsze: czy wyciągną od niego jakieś konsekwencje za masowe morderstwo? Odłożył Proroka, ale nie odrywał wzroku od reportażu. Pozostali zerkali na siebie niepewnie. Rozumieli, że dla Kobry nie była to łatwa sytuacja. Musiał to przeżyć psychicznie i sobie z tym poradzić.

Harry Potter i Diament CiemnościWhere stories live. Discover now