Prequel: część 5

140 11 2
                                    

Doskonale znał ten ból. Wiedział, że będzie go pamiętał do końca swojego życia. Czuł go tyle razy, że powinien wreszcie się do niego przyzwyczaić. Ale czy można było przyzwyczaić się do cierpienia?

— Kiedyś tego pożałujesz — szepnął do siebie, widząc przed sobą agresora.

— Co powiedziałeś? — syk pełen wściekłości.

— Że kiedyś los odwdzięczy ci się czymś gorszym. — Odważył się powiedzieć to głośno.

Stał, choć ciało przechodziło istne tortury. Krew ciekła mu z kącika ust i nosa, ale było w nim tyle zła i chęci doprowadzenia Dursleya do szału, że splunął mu pod nogi. Uderzenie z otwartej dłoni miało przywołać go do porządku, lecz on nie miał zamiaru tego zrobić.

— Kiedyś ktoś tu przyjdzie i pożałujesz. Jeśli się uda, sam to zrobię, obiecuję, szujo.

Wiedział, że przesadził, ale teraz go to nie obchodziło.

Z samego rana wyrzucono go z domu. Ledwo zmrużył oczy, gdy zaczęło świtać. Był wczesny poranek. Do klubu dotarł dość szybko, w sam raz na śniadanie.

— Matko, jak ty wyglądasz? — przeraziła się Gejsza. — Czy ty widziałeś się w lustrze?

Nic dziwnego, że tak zareagowała. Był niemal przeźroczysty, pod oczami widniały ciemne cienie, a tęczówki wyrażały zmęczenie.

— Spałeś w ogóle?

Pokręcił głową.

— Co tu robisz tak wcześnie? — zapytał Szefunio.

— Wyrzucił mnie z domu — mruknął.

— Chociaż się nie przyczepi, że się spóźniłeś — odparł niemrawo Szakal.

— Idź się przespać. Słabo wyglądasz — dodała Missy. — Nie jesteś głodny?

Pokręcił głową. Szczerze mówiąc, było mu niedobrze, gdy patrzył na jedzenie. Poszedł za jej radą. Ledwo dotknął poduszki, a już zasnął.

— Wykończy go — powiedział cicho Szatan. — Organizm to odczuwa. Zniszczy sobie zdrowie.

— Ledwo wyleczy się z jednego, a już idzie na drugie — dodała szeptem Gejsza.

— Mam tylko nadzieję, że szybko go zabiorą — westchnęła Missy.

Już wieczorem pozwolił sobie na imprezę. Może nie czuł się zbyt dobrze, ale nie chciał siedzieć w pokoju.

Jak każdy normalny człowiek musiał odwiedzić łazienkę, gdzie wpadł na dwóch rozmawiających ze sobą chłopaków. Nie zwróciłby na to uwagi, gdyby w rozmowie nie padło jego przezwisko.

— ... Daj spokój. Tak Mike'owi wpie*dolił, że ledwo chodził. Przy bójce tak się wkurzył, że kopnął go w jaja.

Drugi syknął.

— Pozbawiony skrupułów skur*wysyn.

— Żebyś wiedział.

Kobra uśmiechnął się lekko do siebie, hamując wybuch śmiechu. Chyba nawet kojarzył tę bójkę. Jakiś koleś obraził Gejszę, więc dał mu takie manto, że się więcej nie pokazał. Całkiem możliwe, że oberwał także między nogi.

— Nie chciałbym mu podpaść. Niby to nie pierwszy raz.

Później zmienili temat, więc Harry umył ręce i wyszedł, wcześniej lustrując ich wzrokiem. Wrócił na salę rozbawiony.

Miał ochotę ryknąć śmiechem, kiedy Yom przyprowadził do ich stolika dwójkę mężczyzn z łazienki. Kobra tylko czekał, aż dowiedzą się, przy kim usiedli. Przedstawił się jako Ostry, żeby nie było podejrzeń. Chciał zobaczyć ich miny później. Obserwował ich i chyba zdawali sobie z tego sprawę.

Harry Potter i Diament CiemnościWhere stories live. Discover now