16 | ❝BITTERSWEET REUNION❞

490 60 17
                                    


NA TYM ETAPIE WŁAŚCIWIE TEGO SIĘ SPODZIEWAŁA. Robert, który miał sprzedać im akumulator, najzwyczajniej w świecie okazał się szumowiną i chciał ich okantować. Przez cały czas przyglądał jej się tak, jakby była najbardziej pożądanym okazem w muzeum. Poza tym chciał wcisnąć im trefny towar, a od tego do Marlene, która powiedziała mu, że ma spierdalać i walki, która wywiązała się między grupami, minęło zaledwie kilka sekund.

Jorie poczuła zimny dreszcz przechodzący po całym ciele, gdy ktoś przystawił do jej karku lufę pistoletu. Chłodny metal stykał się z jej gorącą skórą i jedyne, co mogła usłyszeć to dźwięk odblokowywanej broni. To było jak impuls, na którym nawet się nie zastanawiała. Po prostu wiedziała, co trzeba zrobić. Zanim sukinsyn, który chciał ją zabić, pociągnął za spust, zdążyła się odwrócić. Wyciągnęła nóż zza pasa i wbiła go prosto w szyję napastnika. Później nastąpił huk wystrzałów i walka rozpętała się na dobre. Jedyne, o czym myślała, to żeby znaleźć odpowiednie schronienie i uciec z epicentrum konfliktu. Przyjeżdżając do Bostonu, w żaden sposób nie pisała się na żadne nieporozumienia między Świetlikami, a ich przemytnikami. Nie przepadała za tego typu interesami, bo widziała, że obie strony rzadko kiedy działały czysto.

Wychyliła się zza ściany, za którą się chowała i oddała celny strzał prosto w klatkę piersiową Roberta, który celował w Marlene. Liderka Świetlików z zaskoczeniem spojrzała do góry, by zobaczyć, kto ją uratował i zdążyła jedynie skinąć głową do Jorie, zanim wróciła do swojej walki.

To była kwestia czasu, aż wszyscy ucierpią w tym starciu. Świetliki wybiły grupę przemytników, a oni wszystkich żołnierzy Marlene, zostawiając ranną ją oraz Kim. Miller wierzyła, że jakiś pieprzony anioł stróż znów nad nią czuwał, bo inaczej skończyłaby tak samo, jak dwie liderki ruchu oporu. Tymczasem poza małym zadrapaniem na policzku nie odniosła żadnych ran, a i ta nie wydawała się poważna. Spodziewała się, że nie będzie mieć po niej nawet blizny.

Jednak jej priorytetem była Ellie, dlatego pokonując korytarze pełne trupów, od razu udała się do pomieszczenia, gdzie ukrywała się nastolatka. Weszła do środka i w ostatniej chwili uchyliła się przed atakiem ze strony dziewczyny.

— Kurwa! Ellie, to ja! — Zawołała, łapiąc nastolatkę za nadgarstek, w którym trzymała otwierany nóż. Ta spojrzała na nią w szoku i strachu, aż w końcu odsunęła się do tyłu. — Wszystko w porządku?

— Wydaje mi się, że ja powinnam o to zapytać. Jorie?

Ellie wskazała ręką na jej policzek, ale ona machnęła lekceważąco dłonią.

— Nie masz czym się martwić, to nic takiego. Marlene i Kim wyglądają o wiele gorzej, wierz mi. Jesteś bezpieczna ze mną, to ci mogę obiecać. Skurwiele, które nas zaatakowały, już nic nie są w stanie zrobić.

— Zabiliście ich? — Zapytała Ellie z dziwnym blaskiem w oczach. Jorie nie podobało się nastawienie dziewczyny, bo miała wrażenie, że w jakiś sposób była podekscytowana tym, co się działo dosłownie za ścianą.

— Zrobiliśmy to, co było konieczne.

Nastolatka otwierała usta, by ponownie się odezwać, ale Miller szybko przyłożyła dłoń do jej ust, gdy usłyszała parę ciężkich kroków, które zdecydowanie nie należały do żadnej z liderek Świetlików. Popchnęła ją w kąt pokoju, tak że ktokolwiek znajdywał się na zewnątrz, nie był w stanie od razu je dostrzec. Jednocześnie one same były w stanie zobaczyć wszystko, co działo się na korytarzu.

Później usłyszała męski głos i miała wrażenie, jakby serce stanęło jej na kilka sekund.

— Zasłużył skurwiel na śmierć.

FORSAKEN, the last of usWhere stories live. Discover now