45 | ❝MISSION START NOW❞

194 23 5
                                    


BYŁO JESZCZE CIEMNO, GDY JORIE POCZUŁA RUCH NA ŁÓŻKU OBOK SIEBIE. Otworzyła oczy i zobaczyła, jak Joel stał na środku pokoju. Jego plecak leżał obok na podłodze, a on sam trzymał w dłoniach kurtkę, gotowy w każdej chwili do wyjścia.

— Chyba nie zamierzałeś mnie tutaj zostawić?

Joel zamarł, a później odwrócił się na dźwięk jej głosu. Nie musiał nic mówić. Światło nocnej lampki ledwo oświetlało jego twarz, ale mogła wyczytać z niej odpowiedź na swoje pytanie. Jorie westchnęła ciężko. Usiadła na łóżku i przejechała dłonią po swojej twarzy.

— Myślałem o czymś — zaczął wyjątkowo spokojnie, podchodząc do niej. Położył dłoń na jej twarz, przejechał palcem po jej policzku, aż w końcu złapał ją delikatnie za brodę i pociągnął głowę do góry, by na niego spojrzała. — Powinnaś zostać w Jackson. Tutaj będziesz bezpieczna. Sam zaprowadzę Ellie do Świetlików i zadbam o to, by Marlene nie tknęła ani jej, a już tym bardziej naszej córki.

Jorie na tym etapie nie była już właściwie zaskoczona jego słowami i nastawieniem. Podświadomie wiedziała, że tak będzie chciał to załatwić, ale nie miała zamiaru na to pozwolić. Rozumiała to, że chciał ją chronić i troszczył się o nią. Chciała, by to robił, ale nie miała zamiaru puścić tam samej Ellie z Tommym, a co dopiero gdy Joel zmienił swoje zdanie. Jej miejsce było tam, gdzie był starszy Miller.

— To nie jest sposób, w jaki możesz rozwiązać tę sytuację.

— Jest. Nie mogę pozwolić, byś znowu się narażała.

— To nie jest coś, o czym ty możesz decydować.

— Marjorie... — Wypowiedział ciężko jej imię i było wiadome, że Joel jest niezwykle poważny. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek nawet zwrócił się do niej pełnym imieniem, a jeśli tak było, to były to momenty, które kompletnie wypadły z jej pamięci.

— Joel... — Jorie podniosła się i położyła ręce na jego klatce piersiowej. — To nigdy nie było twoje zadanie, by doprowadzić Ellie do Świetlików. To należało do mnie. Pisałeś się tylko na to, by doprowadzić ją do ratusza. Nic więcej.

— Plan po drodze się zmienił.

— Zgadza się, ale to ciągle ja jestem za nią odpowiedzialna. Spieprzyłam sprawę, gdy uciekłam i... — Wzięła głęboki oddech, bo choć pogodzili się i wyjaśnili tamto wydarzenie, tak trudno było o nim zapomnieć. — To, co mam na myśli... Zanim spotkaliśmy się w Bostonie i trafiłam do Tommy'ego... Podjęłam kilka naprawdę złych decyzji. Jedną z nich było zaufanie Marlene, że tak po prostu da mi spokój, a później, że zgodziłam się przehandlować życie Jorie za Ellie. To tylko dziecko, a ja świadomie chciałam wysłać ją, na cokolwiek będą chcieli z nią zrobić w szpitalu. To moja wina. Kim jestem, by tak w ogóle się zachowywać?

— Zdesperowaną, kochającą matką, która chce chronić swoje dziecko za wszelką cenę — powiedział beż wahania Joel.

Jorie zaczerwieniła się na jego słowa. Nie chciała, by w jakikolwiek sposób ją bronił. Przez to co chciała zrobić, uważała się za potwora. Dlatego sama musiała dopilnować, by zamknąć tę sprawę do końca.

Joel w końcu westchnął. Pochylił się nad nią, by pocałować ją w czoło, a gdy znów na nią spojrzał, widziała, że zmienił swoje nastawienie.

— Chcę, żebyś wiedziała, że mi się to nie podoba — zaczął poważnie, kręcąc głową. — Gdybym mógł sam decydować, to zostałabyś tutaj zdrowa i bezpieczna, ale wiem, że cokolwiek bym nie zrobił, tak nie byłbym w stanie cię zatrzymać. Jesteś uparta i jak coś postanowisz, to tak zrobisz.

FORSAKEN, the last of usWhere stories live. Discover now