35 | ❝SHE CAN LEAVE❞

261 35 10
                                    


ROK 1995, AUSTIN


SARAH MILLER Z NIECIERPLIWIENIEM WYGLĄDAŁA PRZEZ OKNO. Czekała, aż Jorie wróci ze swojego rozdania dyplomów, by wspólnie spędzić ten dzień. W końcu panna Hart obiecała jej to jeszcze przed swoim balem maturalnym, a nad samym ranem tylko potwierdziła. Stukała palcami w parapet, a później odwróciła się do ojca, który wyjątkowo ten dzień miał wolny. Joel siedział na kanapie w salonie i pochylał się nad jakimiś dokumentami, które Sarah uznawała za wyjątkowo beznadziejne, bo zawsze zabierały czas, który mogła z nim spędzić.

— Jak długo trwa zakończenie w szkole średniej? — Zapytała, a Joel spojrzał na nią tylko na chwilę, by zaraz wrócić wzrokiem do rachunków, z którymi próbował się uporać.

— Godzinę? Może dwie.

— Czyli Jorie już tutaj powinna być.

Joel westchnął bezgłośnie. Cieszył się, że Sarah miała jakieś damskie towarzystwo, a Jorie była dobrą dziewczyną. Zawsze potrafiła dogadać się z jego córką, czasami nawet lepiej niż on sam. Były mocno związane, a od kiedy zaprzyjaźniła się z Tommym, przebywała w ich domu o wiele częściej, niż wcześniej. Nie do końca rozumiał tę ich przyjaźń, bo znał swojego brata i czuł, że nic dobrego nie wyniknie z tej relacji i koniec końców młoda Hart skończy ze złamanym sercem. Mimo wszystko nie chciał tego dla niej, zwłaszcza że ostatni związek dosyć mocno przeżywała. Co zdołał się dowiedzieć w trakcie jednej z nielicznych rozmów, w których się przed nim otworzyła.

— Może postanowiła pójść gdzieś ze swoimi znajomymi. W końcu z większością z nich ostatni raz się będzie widzieć.

— Nie — zaprotestowała Sarah. Odsunęła się od okna i podeszła do ojca. — Obiecała mi, że przyjdzie i razem spędzimy ten dzień. Jorie zawsze dotrzymuje słowa.

— Jorie na pewno się pojawi, babygirl. Po prostu ją coś zatrzymało.

Joel uśmiechnął się pocieszająco do swojej córki. Starał się ją podnieść na duchu, ale przez myśl przeszło mu, że Jorie nigdy się nie spóźniała, ani nie rezygnowała ze wspólnych planów, nie dając im wcześniej znać. Dziwne uczucie, że coś mogło się stać, przyszło do niego nagle, ale odsunął je od siebie od razu. Odkąd pamiętał Jorie była w ich życiu, więc dlaczego teraz miałoby się to zmienić?

Gdy się ściemniło, Jorie ciągle nie było, tak samo jak Tommy'ego, a w domu Hartów nie świeciło się światło. Joel zaczął się niepokoić, bo nie miał bladego pojęcia, co się mogło stać, a do tego krajało mu się serce, gdy widział przygnębioną Sarah. Był niemal środek nocy, gdy Tommy w końcu wrócił do domu. Wyglądał na załamanego.

— Co się dzieje? — Zapytał, a Tommy uniósł na niego swoje zaszklone spojrzenie. Było niewiele razy, kiedy Joel widział go, aż tak poruszonego.

— Jorie jest w szpitalu.

— Co? — Joel spodziewał się usłyszeć wszystko, ale nie to. — O czym ty mówisz? Co się stało?

Tommy przetarł nerwowo swoją twarz, a później usiadł na kanapie w salonie i schował ją w dłonie. Joel zajął miejsce obok brata, starając się wysłuchać na spokojnie to, co miał do powiedzenia Tommy. Było to trudne, bo czuł, jak mocno zaczęło bić mu serce na sam fakt, że ta sama radosna, codziennie uśmiechnięta dziewczyna, leżała teraz w szpitalu.

— To wszystko moja wina — wymruczał łzawo Tommy.

— Tommy, co się stało? — Poprosił jeszcze raz. Joel położył dłoń na ramieniu brata, mając nadzieję, że to jakoś mu pomoże.

FORSAKEN, the last of usWhere stories live. Discover now