31 | ❝DICEY-AS-FUCK PLAN❞

303 38 5
                                    


KANSAS CITY


— PATRZCIE NA MNIE!

Nieznajomy mężczyzna odezwał się, a Millerowie spojrzeli na niego ostrożnie.

— Nic nie mówcie — mówił dalej. Jorie zauważyła, że jego dłoń z pistoletem nieznacznie się zatrząsnęła i miała wrażenie, że on sam nie do końca czuł się pewnie w tym, co robił. — Nie chcemy was skrzywdzić. Chcemy pomóc.

— Dobra — powiedział Joel, dokładnie badając ich szansę na ucieczkę.

Nieznajomy przełknął szybko ślinę.

— Nie wiem, jak to powinno działać, ale opuszczę broń. Nie zrobiliśmy wam krzywdy, to wy też nam nie zrobicie, tak?

— Zgadza się — potwierdził Joel tym samym tonem głosu. Jorie spojrzała na niego z wyrzutem.

— Co to za pieprzony ton?

— Tylko gada jak dupek — wtrąciła się Ellie najpierw spoglądając na ich wroga, a później na ciągle leżące po drugiej stronie małżeństwo. — Joel powiedz, że wszystko gra.

— Wszystko gra — zapewniła szybko Jorie. — Teraz powiedz młodemu, by opuścił broń. Mamy nad wami przewagę, więc jeśli chcielibyśmy coś wam zrobić, to już byśmy to zrobili.

— Kurwa, Jorie! — Zawołała z oburzeniem nastolatka. — To wcale nie było w żaden sposób lepsze.

— Tylko stwierdzam fakty, Ellie. Nas jest trójka i nawet jeśli celują w nas bronią, to byśmy sobie z nimi poradzili. Sama o tym doskonale wiesz, więc przestań trząść gaciami. Nic ci nie zrobi, tak samo jak my nic nie zrobimy im. Mamy umowę?

— Zaufam ci — mężczyzna spojrzał na nią, a jego głos drżał coraz bardziej. Później spojrzał na chłopaczka, który celował w nich swoją bronią i poruszył dłonią w jego stronę. Było jasne, że posługiwał się językiem migowym, którego ani Jorie, czy Joel, a tym bardziej Ellie nie znali. — Jeśli czegoś spróbujecie... — powiedział pewniej i poruszył pistoletem bliżej Ellie, sugerując to, co miał zamiar zrobić. — Jasne?

Jorie skinęła głową, a po chwili młodszy z ich napastników, odsunął się od małżeństwa, ale ciągle trzymał skierowaną w ich stronę broń.

— Możemy usiąść? — Zapytał Joel, ciągle tym samym, ostrożnym głosem.

Mężczyzna zgodził się na ich prośbę. Joel pomógł podnieść się Jorie, a kiedy ona siedziała na materacu, w końcu i on zrobił to samo. Obydwoje unieśli ręce do góry. Jorie robiła dobrą minę do złej gry, bo mimo opanowania i niemal pewności siebie, tak naprawdę bała się o to, co zaraz się stanie.

— Kim jesteście? — Odezwał się ponownie Joel.

— Mam na imię Henry — wyjawił nieznajomy. Wydawało się, że na krótką chwilę napięcie w pomieszczeniu nieznacznie się zmniejszyło. — To mój brat, Sam. Jestem wrogiem numer jeden w Kansas City. Choć w tej chwili chyba wszyscy idziemy łeb w łeb.

Henry opuścił w dół broń, a jego brat zrobił po nim to samo. Jorie niemal odetchnęła z ulgą, bo nienawidziła uczucia, gdy ktoś celował w nią pistoletem. Szybko też zrozumiała, że dwójka ich napastników była w podobnej sytuacji, co oni. Uciekali przed mieszkańcami miasta. Z jakiego powodu? Tak naprawdę to mogło być cokolwiek. Z własnego doświadczenia wiedziała, że takim ludziom wystarczył najmniejszy pretekst, by polować na innych.

— W takim wypadku, chyba możemy porozmawiać, co? — Zagadnęła, opuszczając powoli swoje dłonie w dół.

Joel syknął obok niej i spojrzał na nią ostrzegawczo, jednak nie odezwał się ani słowem. Cokolwiek miało się wydarzyć, tak wyglądało na to, że Jorie podjęła decyzję za nich obydwoje, pozwalając sobie na odrobinę zaufania względem dwójki nieznajomych. Chciał ją za to przeklinać, ale koniec końców cała piątka rozsiadła się wokół siebie. Henry i Sam siedzieli obok siebie naprzeciwko Millerów i Ellie. Zapalili latarenkę, którą ustawili na środku, dzięki czemu pomieszczenie stało się odrobinę jaśniejsze.

FORSAKEN, the last of usWhere stories live. Discover now