39 | ❝FAMILY AFFAIR❞

280 37 10
                                    


JORIE NIGDY NIE CIESZYŁA SIĘ TAK MOCNO Z POWROTU DO PRACY. W końcu po długich dwóch tygodniach, w których nic nie robiła, mogła wejść do szpitala pełna gotowości do pracy. Tam jednak zastał ją spokój, jakiego się nie spodziewała, ponieważ poza kilkoma małymi obrażeniami nie działo się nic nadzwyczajnego. Nie narzekała, bo o wiele bardziej wolała taki spokój, niż wtedy, gdy przypadków było tyle, że brakowało rąk do pracy. Albo wtedy, gdy Albert sam nie miał pojęcia, jak leczyć jakieś schorzenie i wszyscy, którzy znali się w jakiś sposób na medycynie, próbowali rozwikłać tę, jakże trudną zagadkę.

— Właściwie to nigdy nie miałem okazji się o to zapytać — zaczął Albert, podchodząc do niej z kubkiem gorącej herbaty, którą jej podał. — Nigdy wcześniej przed cordycepsem nie myślałaś o tym, by pójść na studia medyczne?

— Coś ty — odparła ze śmiechem. — Nie byłam taka dobra w szkole, by móc się dostać na medycynę. Poza tym wydarzył się cały ten wypadek i moich rodziców nie było stać na to, by puścić mnie na studia.

Zresztą studia wiązały się z opuszczeniem Austin, a gdybym to zrobiła, to nie spotkałoby mnie to wszystko, a już na pewno nie miałbym Josie.

— To, co się stało, że zainteresowałaś się leczeniem innych?

— Sama nie wiem... Po prostu uznałam, że podstawowa wiedza zawsze się może przydać, a później jakoś to się potoczyło.

Jorie nie miała zamiaru zwierzać mu się z tego, że kiedy opiekowała się Sarah, to było wręcz jej obowiązkiem, by umiała opatrzeć najmniejszą ranę. Młoda Miller miała tendencję do tego, że niemal zawsze kończyła z obitymi kolanami, albo zdartą skórą na rękach. To było naturalne, że to ona opatrywała jej rany, gdy się nią opiekowała. Później zaczęła też opatrywać rany Tommy'ego, aż w końcu również i Joela. Była wręcz ich prywatną pielęgniarką.

Albert jedynie uśmiechnął się do niej, nie wnikając w dalsze szczegóły. Zresztą jeśli chciał coś powiedzieć, to nie miał na to żadnej okazji, bo drzwi do szpitala otworzyły się z głośnym hukiem, a do środka jak burza wpadła Josie. Była cała zaczerwieniona, włosy miała roztargane przez wiatr i ledwo łapała oddech.

— Mamo... Oni... Zabiją... — mówiła szybko i niezrozumiale. Josie oparła rękę o ścianę i próbowała unormować swój oddech, jednocześnie niecierpliwiąc się, że tak długo to trwa.

— Josie, co się stało? — Jorie od razu się przejęła jej stanem. — I żebyś miała naprawdę dobry powód, dlaczego wpadłaś tutaj, jakby ktoś cię gonił.

Josie brała głośne i krótkie oddechy, aż w końcu wyprostowała się i spojrzała na swoją matkę.

— Ojciec tutaj jest — wyznała niespodziewanie, a Jorie czuła, że te trzy słowa sprawiły, jak stanęło jej serce. W jednej chwili panika ogarnęła całe jej ciało. — Złapaliśmy ich na patrolu... Musisz ze mną iść, bo inaczej pozabijają się razem z Tommym!

— Słucham?

— Nie słucham, tylko chodź!

Josie złapała matkę za rękę i zaczęła ją ciągnąć w stronę wyjścia. Jorie zdążyła jedynie krzyknąć krótkie „przepraszam" do Alberta i sięgnąć po kurtkę, zanim znalazła się na zewnątrz. Nie było czasu na żadne pytania, ani odpowiedzi. Jedyne, o czym była w stanie myśleć to, że Joel znajdywał się w Jackson. Spodziewała się tego prędzej, czy później. Wiedziała, że szukał Tommy'ego. Jednak myślała, że w jakiś sposób będzie mogła przygotować się na to spotkanie. Chociaż bardziej była skłonna do tego, by go unikać, tak mocno jak tylko się dało. Ale czy w ogóle była w stanie? Jackson było małym miasteczkiem, niemal wszyscy się tutaj znali.

FORSAKEN, the last of usWhere stories live. Discover now