38 | ❝...OR DO YOU WANT ME ON YOUR MIND?❞

257 40 20
                                    


JASKINIA NIEDALEKO RZEKI ŚMIERCI


ELLIE BYŁA ZACHWYCONA TRWAJĄCĄ ZORZĄ POLARNĄ. Kolory mieniły się na niebie, robiąc z tego najpiękniejszy, podniebny spektakl, jaki mogła doświadczyć. Była to prawdopodobnie jedna z najlepszych rzeczy, jakie jej się przytrafiły w ciągu ostatnich trzech miesięcy, od kiedy Jorie ją porzuciła. Początkowo nie rozumiała, co tak właściwie się stało. W jednej chwili byli we trójkę i chociaż atmosfera między nimi nie była idealna, tak trzymali się razem. Później Jorie i Joel się pokłócili, a Ellie zrozumiała z tego tylko tyle, że powiedzieli sobie wyjątkowo bolesne słowa. Do tego stopnia, że nie byli w stanie spędzić w swoim towarzystwie ani minuty dłużej. Próbowała zaakceptować decyzję Jorie, ale to szybko przemieniło się w niepojętą wściekłość. Czuła się przez nią zdradzona, bo od samego początku były razem, a ta postanowiła ją zostawić. Przez ten czas jej relacja z Joelem zdążyła się nieco ocieplić, ale ciągle po jej głowie krążyło, co by było, gdyby Jorie z nimi została.

Teraz jednak cała wściekłość, rozgoryczenie i złość minęła. Została jedynie obawa i wiara, że Jorie gdziekolwiek była, tak była bezpieczna.

— Zejdź, bo skręcisz kark — zawołał Joel, a Ellie wywróciła oczami. Spojrzała ostatni raz na zorzę polarną, ale w końcu się posłuchała i zeszła na dół. Usiadła naprzeciwko Joela akurat, gdy ten popijał alkohol z piersiówki, którą znaleźli po drodze.

— Mogę? — Zapytała entuzjastycznie.

— Nie.

— Daj spokój człowieku, to tylko na rozgrzewkę!

Joel zawahał się przez chwilę, ale w końcu podał jej alkohol. Ellie pociągnęła łyk, krzywiąc się przy tym okropnie. Ciągle uważała, że alkohol smakował ohydnie.

— Tak sobie myślę — zaczęła, patrząc na Joela. — Załóżmy, że znaleźliśmy Świetliki i wszystko gra. Pobrali mi krew, przepuścili przez różne maszynki i mają lekarstwo. Co potem? Co robimy?

— My? — Powtórzył za nią, prawie wyśmiewając to, że uważała, że po wszystkim ciągle będą podróżować razem.

— Niech ci będzie — odezwała się z ironią. — Ty. Możesz wszystko. Dokąd idziesz i co robisz?

Ellie nie wymawiała tego na głos, ale podświadomie chciała, by cokolwiek, co Joel miał powiedzieć było związane z Jorie i w jakiś sposób z nią. To było dziwne, może nawet i trudne to przyznać, ale uważała ich za kogoś w rodzaju rodziców. Jedynych, jakich kiedykolwiek miała i mogła mieć.

— Nie zastanawiałem się — odparł w połowie szczerze. Ponieważ Joel dokładnie wiedział, co chciał zrobić. Odnaleźć Jorie i chociaż spróbować ją przeprosić. O ile ciągle jeszcze żyła. Jednak tego nie mógł powiedzieć nastolatce. — Może... jakaś farma, ziemia, ranczo.

Próbował zignorować fakt, że kiedyś, dawno temu to było jedno z jego wspólnych marzeń z Jorie. Mieli niemal wszystko zaplanowane, brakowało jedynie czasu i pieniędzy, by je spełnić.

— Jakie ranczo?

— Z owcami. Są ciche i posłuszne.

— Okej łapię aluzję — mruknęła z przekąsem i odchyliła się do tyłu. — Czyli ty i stado owieczek. Romantycznie. Nie myślałeś jednak, że ktoś mógłby ci tam towarzyszyć?

— Niby kto?

— No nie wiem... Na przykład Jorie? I wasza córka? W końcu żyje, prawda?

— Tak mówiła Jorie — odpowiedział krótko, chowając w połowie twarz w piersiówce.

FORSAKEN, the last of usWhere stories live. Discover now