25 | ❝LONG LONG TIME❞

505 51 19
                                    


MARJORIE NIE BYŁA PEWNA, CZEGO OCZEKIWAŁA. Wyobrażając sobie miasteczko, w którym rzekomo mieszkali Bill i Frank, od razu na myśl przychodziło jej Jackson. Ale osada była specyficznym miejscem, w pewien sposób nawet inspirowane starymi westernami, co jednocześnie ją bawiło i sprawiało, że tylko tam czuła się jak w domu. To ciągle nie było Austin, ale niewiele mu brakowało do tego, by nim się stało.

Był środek dnia, gdy dotarli do Lincoln. Miasteczko, w którym się znaleźli, zdecydowanie można było podzielić na dwie części – kompletnie zapuszczone i to, które znajdywało się wewnątrz metalowego ogrodzenia podłączonego do prądu. Jednak nawet ta druga część nie wyglądała na wyjątkowo zadbaną, jak tego oczekiwała. Rozumiała, że we dwójkę mogło być trudne zadbać o najmniejszy fragment osady, ale wydawało jej się, że tym miejscem nikt nie interesował się od przeszło kilku tygodni. Widziała, że Joel też zaczął się nad tym zastanawiać, gdy dotarli do miejsca, w którym znajdywało się przejście przez bramę. Ostatecznie jednak wprowadził kod w panel, ogrodzenie wydało z siebie cichy, elektroniczny dźwięk i brunet otworzył przed nimi drzwi. Ellie przeszła pierwsza od razu rozglądając się po okolicy. Jorie weszła za nią, a na samym końcu Joel.

— Mówiłeś, że Frank jest miły, zgadza się? — Zagadnęła kobieta i spojrzała na niego. Ten marszczył nieznacznie brwi i znała sposób, w jaki na nią patrzył. Jemu też coś tutaj nie pasowało. — Mili ludzie z reguły dbają o swój dom, co nie?

Joel nie odpowiedział, ale poprowadził ich wzdłuż ulicy w stronę jednego z domów, który prezentował się najlepiej wśród całej reszty. Był ewidentnie odnowiony i nawet jeśli nikt się nim nie zajmował, tak ciągle wyglądał prawie jak nowy. Brunet spojrzał na wyschnięte i spalone od słońca kwiatki, które znajdywały się przed gankiem, a Jorie od razu wyłapała jego wzrok. Uczucie, że coś tutaj nie grało, tylko się nasiliło u obydwojga.

Nacisnął klamkę i pociągnął w swoją stronę. Wszedł do środka jako pierwszy, gotowy w każdej chwili, by obronić swoją żonę i ich młodą towarzyszkę.

— Ja pierdziele — mruknęła z fascynacją Ellie. Jej głos był cichszy niż normalnie, więc kobieta stwierdziła, że musiała się czegoś nauczyć po akcji w muzeum. — Wszystkie domu wyglądały w ten sposób?

— Większość z nich — odpowiedziała Jorie. — Każdy dekorował je na własny sposób. Można było przebierać w stylach i nawet zatrudniano specjalne osoby, by zaplanowały całą dekorację wszystkich pomieszczeń, by te do siebie pasowały. Ludzie wydawali i zarabiali na tym krocie.

— Po co tracić pieniądze tylko po to, by coś ładnie wyglądało?

— Właściwie sama odpowiedziałaś sobie na swoje pytanie, Ellie.

Jorie uśmiechnęła się nieznacznie. Czasami były momenty, że zapominała o tym, że Ellie urodziła się już w czasach, gdy grzyb rozprzestrzenił się na dobre.

— Bill? — Zawołał Joel, ale nikt mu nie odpowiedział. — Frank?

— Kiedy ostatni raz się z nimi widziałeś?

Joel odwrócił się energicznie do żony.

— Kilka miesięcy temu. Czemu pytasz?

Zagryzła dolną wargę. Podejrzewała, że mężczyzna myślał o tym samym, ale nie chciał za bardzo w to wierzyć. I wcale się nie myliła, bo cokolwiek chodziło po jego głowie, tak nie był w stanie zaakceptować, że Billowi i Frankowi mogło się coś stać. Może nie był tak zaprzyjaźniony i otwarty z nimi jak Tess, ale w jakiś sposób uważał ich za przyjaciół.

— W kilka miesięcy może wiele się wydarzyć, Joel — słowa Jorie rozbrzmiały niemal głuchym echem w całym korytarzu.

— Zostańcie tu — zwrócił się do nich. — Jeśli coś usłyszycie lub zobaczycie, to krzyczcie.

FORSAKEN, the last of usOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz