32 | ❝FATHER OF SOMEONE❞

277 39 7
                                    


DO BUDYNKU BANKU, DOSTALI SIĘ BIEGIEM, TAK SZYBKO JAK TO BYŁO TYLKO MOŻLIWE. Jak opowiadał Henry, na ulicach krążyły patrole, ale mieli to szczęście, że żaden z nich ich nie zatrzymał. Jorie czuła, jak sama myśl o tym, co by się stało, doprowadzała ją do stanu przedzawałowego. W tym momencie miała wrażenie, że była już za stara na tego typu eskapady, ale starała się trzymać. Dla Ellie i dla Joela, jak również dla dwójki braci, którzy byli najbardziej przerażeni z nich wszystkich. O sobie nawet nie myślała, bo wiedziała, że jeśli zacznie to robić, to źle się skończy.

W końcu Henry wprowadził ich przez zabrudzone, oszklone drzwi do wieżowca i zatrzymali się na środku, by rozeznać teren. Niemal z każdej strony wystawały wielkie okna, z których było widać całą ulicę, a również to, co działo się w budynku, a przede wszystkim ich.

— Musimy zejść z widoku — oznajmił Joel.

— Wydaje mi się, że to tędy — Henry wskazał na jeden z korytarzy po prawej stronie.

Millerowie wymienili krótkie spojrzenie, a później cała grupa ruszyła w tym kierunku. W ciszy, ale i w pośpiechu kierowali się naprzód przez zniszczony korytarz, aż w końcu udało im się dostrzec drzwi, a nad nimi tabliczkę, która wskazywała, że to właśnie tutaj znajdywało się przejście do tuneli. Joel i Jorie unieśli swoją broń do góry w pogotowiu, to samo robiąc z latarkami. Henry popchnął drzwi, a te otworzyły się ze skrzypiącym dźwiękiem.

Henry zszedł po kilku schodkach, tylko po to, by oświetlić swoją latarką kolejne drzwi, które już ostatecznie musiały prowadzić do tuneli. Cała grupa zatrzymała się na krótką chwilę, obserwując przejście, jakby zaraz miała z niego wyskoczyć cała harda zakażonych. Jorie całym sercem liczyła na to, że Henry miał sprawdzone informacje i w tunelach faktycznie nie było żadnych zainfekowanych. Może chociaż teraz mogli mieć to małe szczęście?

— To tutaj — oznajmił Henry, wskazując głową na drzwi. — Przejście do tunelów. Jesteście gotowi?

Nie mamy innego wyboru.

Joel zamknął bez żadnego dźwięku pierwsze drzwi. Jorie, która stała obok niego, uważnie go obserwowała. Była pewna, że ciągle był sceptycznie nastawiony do całego planu i widziała w jego oczach, że się wahał. Joel faktycznie zastanawiał się, czy to był dobry pomysł. Przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo Jorie i Ellie. Był za nie odpowiedzialny od momentu, w którym spotkali się w Bostonie, a za swoją żonę na długo wcześniej, jeszcze gdy byli razem w Teksasie.

Jorie złapała go za rękę, tak by nikt do końca tego nie zauważył i ścisnęła ją przez krótką chwilę. Gdy poczuła, jak Joel oddaje ten krótki uścisk, wiedziała, że byli w tym razem.

— Wyciągnij broń — polecił Ellie, puszczając dłoń swojej żony. Jorie poczuła zawód z powodu zerwanego kontaktu, ale nie mogła na to narzekać.

Williams uśmiechnęła się z zadowoleniem, a później zgodnie z rozkazem Joela, wyciągnęła swój pistolet. Chwyciła go tak, jak dzień wcześniej Miller ją tego uczył. Joel ruszył jako pierwszy, Jorie tuż za nim niemal depcząc mu po nogach, a cała reszta na końcu. Zatrzymali się na krótką chwilę przy drugich drzwiach.

— Chcę, żebyś wiedziała, że ciągle mi się to nie podoba — mruknął, tak by tylko Jorie go usłyszała.

— Myślisz, że ja nie mogę się doczekać ewentualnego starcia z zakażonymi po drugiej stronie? Jest wiele innych rzeczy, które mogłabym robić, gdybyśmy nie próbowali wydostać się z tego pieprzonego piekła.

Joel uniósł kącik ust do góry, a ona szybko to wyłapała i sama delikatnie się uśmiechnęła. Ich chwila nie trwała długo, bo zaraz obydwoje naparli na ciężkie, metalowe drzwi i popchnęli je do przodu. Jorie wskazała ręką na resztę, by weszli za nimi do środka, a sama zamknęła przejście, tak by zrobić jak najmniej hałasu. Gdy uniosła swoją latarkę z powrotem do góry, korytarz wydawał się całkowicie pusty i to od dłuższego czasu.

FORSAKEN, the last of usWhere stories live. Discover now