37 | ❝DO YOU WANT ME TO GO ON...❞

249 29 16
                                    


JORIE Z TRUDEM OTWORZYŁA OCZY. Gdy to zrobiła, potrzebowała dłuższego czasu, by zrozumieć, że była w domu w Jackson, w swojej sypialni i ciepłym, wygodnym łóżku. To było dziwne uczucie, znów czuć się bezpiecznie. Nie musiała ciągle odwracać się za siebie, ani spać z palcami zaciśniętymi na pistolecie. Ostatnie tygodnie, w których próbowała dostać się z powrotem do Wyoming odcisnęły na niej duże piętno i nie wiedziała, jak długo zajmie jej pogodzenie się z tym, co doświadczyła. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała twarze osób, których zabiła i zakażonych, z którymi walczyła. Czasami w trakcie tej drogi zastanawiała się, czy gdyby schowała swój honor, pogrzebała uczucia i ostatecznie została z Ellie i z... Joelem. Może wtedy przetrwałaby to wszystko w jakiś lepszy sposób? Może nie musiałaby się zmagać z tym, co się wydarzyło, a nawet jeśli, to przecież nie byłaby wtedy sama. To nie miało już znaczenia. To, co się liczyło to, że żyła, przetrwała i dotarła do domu.

Przetarła zmęczoną twarz i podniosła się ciężko z łóżka. Bolał ją każdy mięsień. Całe ciało miała pokryte mniejszymi lub większymi ranami. Ta po postrzale w KC zdążyła się wygoić, ale blizna ciągle ją pobolewała, zwłaszcza gdy ją dotykała. Po badaniu Albert uznał, że nic nie zagrażało jej życiu i potrzebowała jedynie czasu, by do odzyskać siły.

Zarzuciła na siebie ulubioną bluzę i poczuła, że była na nią za duża. Nie była zaskoczona, bo przez ostatnie tygodnie jadła tylko wtedy, gdy coś znalazła lub sama upolowała, a to robiła tak rzadko jak to było tylko możliwe. Poprawiła kołnierz bluzy i wyciągnęła kaptur, a później zatrzymała swoją dłoń na wysokości klatki piersiowej. Od razu wyczuła schowaną biżuterię, którą nosiła przez przeszło dwadzieścia lat. Nigdy jej nie ściągała. Obrączka i pierścionek zaręczynowy były jak jej prywatny talizman, który miał ją chronić. Trzymając je, miała wrażenie, że wszystko, co wydarzyło się przed pandemią, było prawdą. Że był czas, kiedy była kochana i szczęśliwa.

Teraz przypominały o tym, że żyła w błędzie. Że tak naprawdę niemal wszystko, co było tak bliskie jej sercu, było jedynie słodkim kłamstwem.

Dlatego nie zastanawiała się długo. Chwyciła za rzemyk, pociągnęła mocno i zerwał się z jej szyi. Nawet nie spoglądała ostatni raz na biżuterię – odłożyła ją na szafkę nocną i starając się o niej zapomnieć na zawsze, wyszła na korytarz.

Była jeszcze na schodach, gdy poczuła zapachy, które dochodziły z kuchni i wesołe, przyciszone śmiechy. Zatrzymała się na chwilę, bo dawno nie słyszała tak rozbawionego głosu u swojej córki. Było to niemal jak lek na obolałą, złamaną duszę. Zrobiła kilka bezgłośnych kroków i oparła się o wejście, kompletnie niezauważona. Pierwsze co dostrzegła to uśmiechniętą Josie, która pochylała się nad stołem i kroiła coś na desce, a Chris robił wszystko, by jej w tym przeszkodzić.

Jorie odetchnęła z ulgą, widząc swojego starego przyjaciela. Przez cały ten czas naprawdę chciała wierzyć, że przeżył i najwidoczniej, to się opłaciło, bo teraz znów znajdywali się razem w Jackson. Prawie jak za starych dobrych czasów, bo to, w jaki sposób zwracali się do siebie Josie i Chris, było zdecydowaną nowością. Wiedziała, że jej córka nie przepadała za Youngiem i ograniczała z nim swój kontakt tak mocno, jak to było możliwe. A teraz? Razem śmiali się i wygłupiali, jakby co najmniej byli w sobie zakochani.

To ją wtedy uderzyło. Piosenka, którą śpiewała Josie, to, że ciągle się uśmiechała i śmiała, spojrzenia, które ze sobą wymieniali... W oczach Josie widziała błysk, którego nigdy wcześniej nie potrafiła dostrzec, a i Chris wyglądał tak, jakby jakiś ciężar zniknął z jego ramion. Przez chwilę nie wiedziała do końca, co powinna o tym myśleć – to była wyjątkowo skomplikowana sytuacja. Na pierwszy rzut oka dzieliło ich wiele, ale wyglądało na to, że łączyło jeszcze więcej. Jedyne czego chciała, to żeby ta dwójka była szczęśliwa. Nie spodziewała się, że to właśnie nawzajem sprawią, że będą szczęśliwi. Bo jeśli nawet żadne z nich tego otwarcie jej nie powiedziało i podejrzewała, że w najbliższym czasie nikt nie będzie miał odwagi, by to zrobić, to czy coś było między nimi, czy nie, to ona wiedziała. Zależało im na sobie.

FORSAKEN, the last of usKde žijí příběhy. Začni objevovat