Rozdział XXIV - Ross

1K 165 15
                                    

26 czerwca

Tym razem nie pukałem. Nie czekałem, aż zostanę zaproszony do środka. Miałem już dość tego, że zamyka mi się drzwi przed nosem. Lub w ogóle nawet nie otwiera. Miałem swoją cierpliwość. Było jej dużo. Naprawdę dużo. Wytrzymałem tak miesiąc. No prawie miesiąc. Co najmniej trzy tygodnie. To dużo. Przychodziłem tu kilka jak nie kilkanaście razy. Tymczasem Raul za każdym razem mnie spławiał. Albo go nie było, albo był, ale był zajęty i kazał mi wracać do osady. Już samo to, że musiałem szukać noclegu u innych, było irytujące. Ale to, że musiałem to robić, żeby miał gdzie przyprowadzać swoją nową omegę, było już nieco wredne. Tak myślę. To w sumie chyba tak obiektywnie niezbyt miłe.

To nie tak, że jesteśmy czy byliśmy razem... Jakby... W związku. Ale to było coś. Trudno to nazwać, ale na pewno było to coś, a od miesiąca nie ma nic. Ponadto... Nie miałem okazji zapytać, o co właściwie chodzi. Raul niedługo będzie miał swoją ceremonię, czego nikt się nie spodziewał a tym bardziej ja. W końcu... Mam powody, by podejrzewać, że bycie z omegą niespecjalnie go interesuje. I chyba zasługuję, by wiedzieć, na czym stoję. Bo w sumie nic mnie na północy nie trzyma poza naszą specyficzną znajomością. I pierogami. Mają tu bardzo dobre pierogi.

Być może nie powinien wpraszać się do jego leża, ale powiedzmy, że zostałem doprowadzony do ostateczności. Mianowicie mam dość siedzenia samemu. Wilki z północy są średnio towarzyskie, a nawet jak są towarzyskie, to nie wiem, czy ja chcę się obracać w takim towarzystwie. W każdym razie trzeba chyba ustalić kilka rzeczy.

Dlatego wszedłem bez pukania. Rozejrzałem się po wnętrzu, ale nie zauważyłem nigdzie pana domu. Był więc prawdopodobnie piętro wyżej w swoim prywatnym pokoju, w którym rysował swoje plany usprawnień, które planował wprowadzić w wiosce. Pokazywał mi niektóre. Tłumaczył, jak mają działać. Dalej nie rozumiem, jak to ma działać, ale wyglądało to i brzmiało niesamowicie. W każdym razie dziś nie zamierzałem przyglądać się jego pracy a poważnie porozmawiać.

To nie tak, że nastawiłem się na związek czy jakąś relację na wyłączność. Raul raczej jasno dał mi do zrozumienia, że nie jest typem romantyka i nasza relacja to bardziej umowa lub... koleżeństwo tylko z dodatkowymi plusami. Jednak w tej umowie nie było żadnej omegi, a teraz nagle jest i wiele to zmienia. Samo to, że Raul planuje być w relacji z kimś innym, nie jest jakoś bardzo oburzające. W pewnym sensie mnie to nie dziwi, bo nie obiecywaliśmy sobie wyłączności. Jednak tu chodzi o ceremonię. O parę. Bycie... Oficjalnie razem. W takim razie nie ma tam miejsca dla mnie. Co też jestem w stanie zrozumieć.

Mogę odejść. Wrócić na południe. Poszukać kogoś innego. Szkoda, że tak szybko, ale no zdarza się. Jednak miło by było, gdyby mnie o tym poinformował, bo w tej chwili nie do końca rozumiem, w jakiej jestem w ogóle sytuacji. Dlatego podjąłem tak drastyczne kroki. Których to Raul chyba się nie spodziewał, bo gdy wszedłem do jego gabinetu, wydawał się wyrazie zaskoczony. Znów coś pisał lub szkicował, ale gdy mnie zobaczył, natychmiast odłożył, to co robił, wstał i oparł się o biurko. Zaskoczenie nie trwało długo. Niemal natychmiast zaczął znów nad czymś rozmyślać i analizować. Wiem już, kiedy to robił.

- Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszał.

- Wprosiłem się.

- To niegrzeczne. I ryzykowne. Nie lubię nieproszonych gości. I nie mam na nich czasu.

- Nie wątpię. W końcu musisz przygotować ceremonię.

- Owszem. W pewnym sensie nawet dwie. Mam rozumieć, że stąd ta wizyta? Nie uważasz, że nieco w tej chwili dramatyzujesz?

- Nie... Jestem spokojny. Po prostu... Niecierpliwy. Moje stado niedługo będzie wracać na południe. Jeśli nie jestem tu mile widziany, wrócę z nimi.

Wilcze Serce IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz