Rozdział XXXVIII - Daren

962 181 35
                                    

21 maja

Być może nie doceniałem swojego rodzimego stada. Czy jest pełne głupców i irytujących osób? Tak. Czy może być gorzej? Wizyta u sąsiadów pokazała mi, że tak. Po tym, jak spędziłem kilka dni jako gość w dwóch górskich stadach, stwierdzam, że to moje nie jest najgorsze. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek dojdę do takich wniosków, ale nadszedł ten dzień.

Mój ojciec jest głupi i uparty, ale już od jakiegoś czasu da się mu przemówić do rozsądku lub chociaż zastraszyć. Dzięki temu nie podejmuje żadnych zbyt głupich decyzji. Udało nam się zachować pokój, a nawet jakimś cudem zawarliśmy konkretny sojusz. I to ze stadem, które funkcjonuje zupełnie inaczej niż nasze. Można więc powiedzieć, że ojciec był w stanie zdziałać coś dobrego, choć nie obeszło się bez beznadziejnych decyzji z jego strony. Z mojej też, ale ja nie rządzę stadem. W każdym razie... Ojcu czasem trafi się dobra decyzja jak ślepej kurze ziarno.

Alfy górskich stad natomiast robią, co chcą. A że nie są zbyt bystrzy, to ich decyzje są idiotyczne. Myślałem, że mają jakieś konkretne powody do walk, tymczasem poszło o to samo co zawsze. Jeden terytorialny i żądny władzy idiota chciał mieć więcej od drugiego terytorialnego i żądnego władzy idioty. Niezbyt wiele dało się w takiej sytuacji zdziałać czy wynegocjować. Trudno przemówić do rozsądku jednemu debilowi a tam spotkałem z tuzin. Jeden głupszy od drugiego.

Ja bywałem w przeszłości porywczy... Ale aż takim kretynem nie byłem. Przynajmniej nie gdy w grę wchodziło coś znaczącego. Czy w pewnym sensie jestem podobny do tych kretynów? Owszem. Jednak aż tak zaślepiony nigdy nie byłem. Mogłem ryzykować swoje życie, ale nie ryzykowałem żyć innych.

Rozmowy z Alfami i ich bliższym kręgiem nie były więc łatwe. Przez to nie udało mi się wrócić do domu wcześniej. Właściwie to jestem nieco spóźniony. Mam nadzieję, że Eris nie chodzi z tego powodu po ścianach. Ta omega potrafi nieco przesadzać. Omegi już takie są. Przewrażliwione. Uważa, że dam się zabić jakiemuś idiocie.

Tymczasem wizyta w stadach przebiegła niemal bez problemów. Poza tym, że byłem wkurwiony i trudno było się z tą bandą dogadać, to nie napotkałem większych problemów. Nikt nie umarł podczas tych dyskusji, co uważam za sukces, bo nie zliczę, ile razy się powstrzymałem, by komuś nie wyrwać tchawicy. Musiałem co prawda czasem trochę pogrozić, ale koniec końców coś nawet z tego wyszło. Co prawda nie jestem pewien czy można to nazwać sukcesem... Ale można uznać, że zapewniłem swojemu stadu bezpieczeństwo.

Wystarczyła jedna porządna walka między chętnymi do władzy. I problem niejako sam się rozwiązał. Potem poszło gładko. Dobrze obstawiłem zwycięzcę, więc ten uznał mnie za swego rodzaju zwolennika. Jeśli stada chcą się ze sobą tłuc, to niech to robią, ale upewniłem się, że mojego stada w to nie wciągną. W przypadku drugiego Alfy, z którym musiałem pomówić, było trudniej, ale udało mi się zasugerować mu, że nie miałby szans przejąć wpływów w naszym regionie.

Gdy opowiadałem Raulowi o przebiegu mojego dwutygodniowego wypadu, wydawał się usatysfakcjonowany i chyba przewidział taki lub podobny rozwój wydarzeń. Na szczęście nie przetrzymywał mnie u siebie, bo natychmiast chciał zająć się rozmyślaniem co począć dalej, skoro już wie, na czym mniej więcej stoimy. Mogłem więc ruszyć do domu.

Wiem, że omega mnie wyczekuje. Zawsze tak jest. Nawet gdy idę do wioski i ma mnie nie być tylko kilka godzin, to pyta, kiedy wrócę. A gdy wracam, okazuje się, że akurat robił coś w kuchni i ma dla mnie gotowy obiad. To dziwne uczucie. Wiedzieć, że ktoś na ciebie czeka. A nawet cię wyczekuje. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę miał kogoś, kto będzie chciał, bym do niego wrócił. Pewnie odliczał dni do mojego powrotu. I ucieszy się, gdy mnie zobaczy.

Wilcze Serce IIWhere stories live. Discover now