Rozdział XLII- Eris

889 183 5
                                    

14 czerwca

Dokładnie utarłem zioła, aż w moździerzu została gładka zielona papka. Tak jak powinno być według instrukcji. Na wszelki wypadek jeszcze raz zerknąłem do książki i upewniłem się, że nie pominąłem żadnego podpunktu.

Medycyna jest trudniejsza niż gotowanie. Gdy pomylę coś w kuchni, to będzie niesmaczne, albo później rozboili mnie brzuch. Jeśli pomylę coś w trakcie przygotowywania leków, to prawdopodobnie nawet się nie zorientuję, a skutki mogą być znacznie gorsze. W najlepszym przypadku lek nie zadziała. W najgorszym będę czuć się jeszcze gorzej. Mogę też umrzeć.

Niektóre lecznicze zioła są trujące w większych ilościach. Trujące zioła czasem przypominają te lecznicze. W sumie... Mama mówił czasem, że wszystko jest trucizną, a to czy tak zadziała, zależy od dawki. Tak więc lepiej być bardzo ostrożnym.

Nie chcę iść do znachora po leki na mdłości, a zapasy Colli się kończą. Muszę więc sam coś wymyślić. W końcu Colla też nie może wziąć od zielarza tego leku. Plotki szybko się rozniosą i prędzej czy później zrobi się nieprzyjemnie. Na szczęście mam kilka książek o ziołolecznictwie, spory zapas ziół i pewne umiejętności w tym aspekcie.

Kontynuowałem, dosypując kolejne zioła, gdy nagle drzwi do domu otworzyły się dość gwałtownie. Nie spodziewałem się gości. Wczoraj widziałem się i z Collą i z Hildą. Nie wiedziałem więc kogo tu przywiało. Gdy zobaczyłem Darena, na chwilę zapomniałem o oddychaniu.

Miałem nadzieję, że w końcu wróci do domu, ale i tak nie byłem na to przygotowany. I choć chciałem, by wrócił, boję się, co zrobi. Oczywiście nie skrzywdzi mnie. Nie fizycznie. Ale może zranić mnie na wiele innych sposobów. Swoimi nieczułymi, okrutnymi słowami. Nie sądziłem, że znów będę się go bał. Wszystko się zepsuło. A było już tak dobrze.

Alfa spojrzał na mnie. Wciąż wydawał się zły. Miał ze sobą dwie duże torby podróżne. Nie widziałem nawet, że je ze sobą zabrał. Powinienem się z nim przywitać, ale nawet słowo nie chciało wyjść z moich ust. Dawno go nie widziałem. Mimo tego wszystkiego, co powiedział, miałem ochotę się do niego przytulić. Poczuć jego zapach. Ale na to nie było szans. Jesteśmy w trakcie... Kłótni. Bardzo poważnej kłótni.

- Co robisz?

- Zioła. Na mdłości.

Alfa nie odpowiedział. Poszedł do sypialni. Wykorzystałem ten czas na to, by nieco ochłonąć. Przygotować się na kolejne kłótnie, bo prawdopodobnie na tym się skończy. Nawet nie zauważyłem, że w którymś momencie położyłem dłoń na brzuchu.

Stresowałem się rozmową z Darenem. A to na pewno nie pomaga dziecku. Powinienem był jakoś się do tego przygotować, ale to chyba niemożliwe. Jak mam się przygotować na kolejną partię bólu.

Ręce zaczęły mi się trząść, więc nie było sensu kontynuować mojej pracy. Uznałem, że dokończę, gdy nieco się uspokoję. Nim jednak zdążyłem porządnie odetchnąć, Daren wrócił. Tym razem miał ze sobą tylko jedną torbę. Położył ją na podłodze i przyglądał mi się chwilę. Nie wiedziałem czego się po nim spodziewać. Jest teraz tym starym nieprzewidywalnym Darenem.

- Słabo wyglądasz. Jesz coś w ogóle?

- Staram się. Ale... Choruję.

- Przez szczeniaka.

To nie było pytanie. Nie zamierzałem więc potwierdzać jego tezy. Przemilczałem to, ale najwyraźniej to także zostało uznane za potwierdzenie.

- Jesteś biały jak śnieg. I schudłeś. A nie było mnie ile? Dwa tygodnie?

Wilcze Serce IIWhere stories live. Discover now