Rozdział XXV - Daren

1K 188 16
                                    

2 lipca

Przyglądałem się śpiącej omedze. Nie jestem pewien czy czuje się przy mnie na tyle bezpiecznie by mieć tak twardy sen, czy po prostu nie ma czegoś takiego jak instynkt przetrwania. Trudno powiedzieć, bo już nie raz widziałem, że tego instynktu nie ma zbyt wiele. Jednak uznałem, że tym razem jego spokój jest w zasadzie uzasadniony. W końcu co miałoby mu zagrozić, gdy ja jestem w pobliżu. W zasadzie ja mógłbym. Jednak ostatnio ustaliliśmy, że postaram się tym zagrożeniem nie być. I traktuję poważnie to postanowienie. Natomiast gdyby ktoś inny miał mu zagrozić... Cóż to byłby ogromny błąd.

Wstałem zaledwie kilka minut temu i omega zdążył przez ten czas przejąć niemal całe łóżko, co było na swój sposób imponujące, biorąc pod uwagę, że jest ono na tyle duże, bym zmieścił się w nim w mojej ludzkiej i wilczej formie. Czasem mam wrażenie, że omega zgubi się gdzieś w kołdrze i niechcący go zmiażdżę. W końcu on i jego podobni są zazwyczaj wręcz miniaturowi. Nic więc dziwnego, że jak się skuli, to można go przegapić. A czasem okazuje się, że pomimo niewielkich rozmiarów potrafi zająć większość tej niemałej przestrzeni. Nie wiem, jak to robi. Jakoś mu się to jednak udaje.

Musiałem go obudzić, żeby z nim porozmawiać, ale jednocześnie nie ciągnęło mnie do tego, by go budzić. Nie lubię rozmów. To męczące. Poza tym nigdy nie wiem co właściwie mam mu powiedzieć. Słowa wydają się mieć niewielkie znacznie. Jestem raczej skłonny do czynów. To czyny pokazują najwięcej. Mają największą moc. Przekazują najwięcej intencji. Ale omegi lubią słowa. Słowa a później czyny. Nie wiem czemu, ale zauważyłem, że Eris to lubi. Gdy mówię. A później to potwierdzam czynami. Więc staram się do tego przywyknąć. I staram się mówić więcej. Wydaje mi się, że idzie mi dobrze. Ulfr twierdzi, że robię postępy. A Eris wydaj się bardziej zadowolony, więc może rzeczywiście tak jest. Choć nie jestem pewien czy będzie zadowolony, gdy obudzę go o wschodzie słońca.

Wczoraj do późna nie spał. Chyba znów coś mu pada na głowę. Omegi tak mają, gdy da się im za dużo wolnego czasu. Wydawało mi się, że nie ma tego czasu tak dużo, ale ewidentnie się myliłem. Ciągle myśli o ceremonii jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. I przez to nie śpi po nocach. Za to śpi w południe. To, co zaraz zrobię, zaburzy jego porządek dnia. Myślę jednak, że przeżyje, jeśli obudzę go na chwilę. Zaraz pewnie znów zaśnie. Zazwyczaj nie ma z tym problemu.

Dlatego go szturchnąłem. Nie obudził się. Nie zdziwiło mnie to. Zazwyczaj nie jest to zbyt łatwe. Szturchnąłem go bardziej. Dalej się nie obudził. To już stanowiło pewien problem. Obawiałem się, że mocniejsze szturchnięcie mogłoby podchodzić pod przemoc. Dlatego zrezygnowałem z tego i po prostu zabrałem mu kołdrę. To go wybudziło. Na początku coś jęknął, pokręcił się chwilę, próbował znaleźć kołdrę, a gdy mu się to nie udało, w końcu otworzył oczy. Zajęło mu chwilę, nim mnie zlokalizował.

- Daren?

- Tak. To ja.

- ... Co robisz?

- Budzę cię. Dobrze, że w końcu się udało.

- A po co mnie budzisz?

- Sam mi kazałeś. Idę na polowanie. Wrócę prawdopodobnie późno w nocy. Możliwe, że nie spotkamy się przed ceremonią. Nie będzie czasu. A należy ustalić jeszcze kilka rzeczy.

- Ach... No tak.

- Skończyłem korale. Położyłem je na twoim stoliku. Są w pudełku. Mam nadzieję, że ci się spodobają, bo nie mam już czasu, by cokolwiek w nich zmieniać.

- Na pewno są piękne. W końcu masz do tego talent.

- Nie znam się na tym. Jednak przypominają te, które miałem okazję widzieć. Wydaje mi się też, że są w twoich gustach. Lubisz... Jak jest ozdobnie.

Wilcze Serce IIWhere stories live. Discover now