Rozdział 2.

6.6K 392 70
                                    

Severus wstydził się głęboko tej niewielkiej chwili słabości, w której potrzebował obecności kogoś życzliwego. Wstydził się więc maskował to jeszcze większą dozą złośliwości i wściekłości. Chciał ją od siebie odepchnąć, przeciąć i zniszczyć tę wątłą nić porozumienia, która się między nimi zawiązała. Jednakże ta głupia dziewucha nie robiła sobie nic z jego starań, ba! Uśmiechała się nawet, gdy wylewał na nią co bardziej jadowite uwagi. Kretynka! Mistrz eliksirów nie był głupi, gdyby był to już dawno byłby martwy. Wiedział, że jeśli będzie dla niej jeszcze bardziej złośliwy i wredny to inni pracownicy zaczną coś podejrzewać i dociekać. W końcu to dziewczę przyszło się tu uczyć i to jakże nobliwej sztuki, jaką jest leczenie. Skrzywił się do swoich przemyśleń. Kilku uczniów wyraźnie się speszyło i zaczęło przeglądać w panice recepturę eliksiru na czkawkę, by sprawdzić czy na pewno wszystko dobrze robią. Strach uczniów zdecydowanie poprawił mu humor. Niestety i tę odrobinę rozrywki przerwało mu mrowienie mrocznego znaku. Przeklęty Czarny Pan i te jego herbatki. Skrzywił się ponownie. Przeszedł na środek sali i zmierzył swoich uczniów miażdżącym wzrokiem.

- Koniec zajęć! Zabezpieczcie swoje kociołki i wyjdźcie! Będziemy kontynuować na następnych zajęciach. - warknął. Uczniowie z nieukrywaną radością zaczęli wykonywać jego polecenia, by wyjść w chmurze szeptów.

- Banda debili. - westchnął. Wrzucił do kominka trochę proszku. - Gabinet dyrektora. - powiedział przed włożeniem głowy w ogień. - Dyrektorze?

- Tak Severusie? - odpowiedział głos starca.

- Wezwanie. - rzucił krótko.

- Rozumiem. - usłyszał ciężkie,zmęczone westchnięcie. - Uważaj na siebie, moje dziecko. Panna Salomea będzie na Ciebie czekać.

- Nie trzeba, poradzę sobie. - warknął rozdrażniony.

- To nie była propozycja – głos stwardniał. - Idź, nie każ mu czekać.


Snape westchnął ciężko. Wstał z kolan i wygasił kominek. Ruszył do swojej sypialni, gdzie sięgnął do szafy i pospiesznie założył szatę śmierciożercy. Rzucił na siebie zaklęcie kameleona i wyszedł za bramę, gdzie mógł się spokojnie aportować.  

~*~

Salomea dostała polecenie od samego dyrektora więc nie mogła odmówić. Dlatego też rzuciwszy wcześniej na siebie odpowiednie zaklęcie spacerowała wte i wewte przed bramą. Robiło się coraz ciemniej i coraz zimniej. W takich chwilach cieszyła się, że jest czarownicą. Rzuciła na siebie kolejne zaklęcie – tym razem ogrzewające.

Na szczęście nie musiała już długo czekać. Po niecałej godzinie usłyszała pyknięcie aportacji i skrzypnięcie otwieranej bramy. Postać obleczona w czerń zatoczyła się na wrota i osunęła się po nich.
- Panie profesorze. - Kobieta chwilę później klęczała obok niego. Profesor skrzywił się i otworzył oczy.
- Umarłem i trafiłem do piekła. - jęknął. - Nic mi nie jest, wracaj do swoich bezwartościowych zajęć.
- Jak zwykle jest Pan uroczy. - uśmiechnęła się lekko. Rzuciła na niego diagnozujące zaklęcie i z ulgą stwierdziła, że rzeczywiście nic poważnego mu nie dolegało. Jedynie zmęczenie, trochę otarć, drobnych skaleczeń i skręcona kostka. - Wow, biegał Pan po krzakach? Nie jest Pan za stary na zabawy w podchody? - zakpiła.
- Kretynko! - warknął. - Pomóż mi zamiast raczyć mnie swoim, wątpliwym, poczuciem humoru.
- Och, potrzebuje Pan mojej pomocy? - udała zdziwienie - Jeszcze chwilę temu kazał mi Pan wrócić do moich bezwartościowych zajęć. - powiedziała głosem niewiniątka doskonale go cytując.
Miał ochotę zedrzeć ten jej uśmieszek z twarzy. Zmierzył ją swoim firmowym, zimnym spojrzeniem.
- Nie mam siły na kłótnie z podlotkiem, który nie zna swojego miejsca i nie potrafi uszanować starszych. - skrzywił się, nawet on wiedział, że ten argument był kiepski. Potwierdził to jej śmiech.
- Profesorze, niech Pan nie robi z siebie starca. - powiedziała już nieco poważniej. - Zaniosę Pana do pańskich komnat. - nie czekając na pozwolenie rzuciła levicorpus i uniosła go.
- Ugh! - wyrwało mu się w zaskoczeniu. Jednak był zbyt zmęczony by unosić się dumą i udawać, że ma siłę dojść do swoich lochów. Oczywiście wielokrotnie wcześniej musiał radzić sobie sam. Przeklęty Dumbledore myśli chyba, że udaje się na podwieczorki, a tortury polegają na bitwie na poduszki i łaskotkach. Był taki zmęczony...
- Niech Pan nie zasypia. - usłyszał jej głos i niechętnie otworzył oczy.
- Czego? Daj mi spać! - warknął.
- Potrzebuję haseł do pańskich kwater.
- Kocham Pottera. - wysyczał niechętnie rumieniąc się. Będzie musiał pamiętać, żeby je zmienić. Dziewczyna parsknęła śmiechem, na co mężczyzna skrzywił się jeszcze bardziej.
- Och, proszę się tak nie krzywić profesorze, musi Pan przecież przyznać, że to komiczne hasło.
Severus przewrócił oczami, jednak musiał się lekko uśmiechnąć – Ale przyznaj, że nie zgadłabyś go.
- Oczywiście, że nie. W końcu jest Pan geniuszem.
Mistrze eliksirów zmrużył oczy doszukując się w jej słowach kłamstwa lub drwiny, jednak jej twarz emanowała szczerością więc westchnął rozluźniając się lekko.
- Niech Pan idzie spać. Zajmę się Panem. - powiedziała łagodnie, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, jak dwuznacznie mogło to zabrzmieć. Mężczyzna ponownie przewrócił oczyma nim je zamknął.
Stażystka weszła do jego komnat. Ułożyła go delikatnie na łóżku, transmutowała jego strój w piżamę w barwach gryffindoru. Uśmiechnęła się złośliwie wiedząc jaka burza czeka ją, gdy tylko to zobaczy. Opatrzyła jeszcze jego kostkę, zostawiając zadrapania i otarcia, by zagoiły się same. Przykryła go i jeszcze przez chwilę wsłuchiwała się w jego spokojny, miarowy oddech nim wyszła.

Severus Snape i uroki leczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz