Rozdział 15.

4.3K 306 59
                                    

*Severus PoV*

Obudziłem się o świcie. Niechętnie, ale musiałem przyznać, że sen na łóżku, obok Salomei był o wiele bardziej relaksujący i uspokajający niż samemu na niewygodnej kanapie. Ostrożnie wstałem z łóżka tak, by nie zbudzić kobiety. Wezwałem skrzata, który podał mi filiżankę gorącej kawy. Z parującym napojem wyszedłem na taras. Oparłem się o balustradę i w zamyśleniu patrzyłem na wschód słońca. Nagle poczułem ręce oplatające mój tors od tyłu. Zdziwiłem się, jednak nie odepchnąłem ich. Odwróciłem jednak lekko głowę, by móc kątem oka patrzeć na kobietę. 

- Bez ciebie w łóżku jest zimno. - odpowiedziała na nieme pytanie. Prychnąłem rozbawiony, jednak nie odpowiedziałem. Czułem, jak kobieta również lekko się uśmiecha, jednak po chwili wzdycha i poważnieje. - Martwisz się? 

- Trochę. - przyznałem szczerze, nie widziałem sensu, żeby kłamać. - Poza tym zbieram myśli. 

- Wygrasz, prawda? - spytała, a ja się oburzyłem. Uwłaczał mi ten brak wiary. Odsunąłem się od niej i posłałem jej zirytowane spojrzenie. - Tylko się o Ciebie martwię. - wyjaśniła robiąc minę zbitego psiaka. Na szczęście to na mnie nie działało. Przewróciłem oczyma i westchnąłem głęboko. 

- Nie, zamierzam dać się zabić. - sarknąłem. - Dołhow wie, że nie ma ze mną szans, dlatego zastanawia mnie co on knuje... - wyjaśniłem siadając na jednym z krzeseł i upijając trochę kawy.

- Myślisz, że ma jakiegoś asa w rękawie? - zagadnęła dosiadając się do mnie. Wezwała skrzata i zamówiła kubek gorącej czekolady. Było chłodno, bo słońce wciąż nie wstała, chociaż miało nastąpić to już wkrótce. 

- Na pewno. - mruknąłem. - A przynajmniej tak myśli. Nieważne, co roi sobie w tym swoim łbie, ale na pewno to nie jest nic, z czym bym sobie nie poradził. 

- Mam nadzieję. - stwierdziła cicho. Wzięła łyk gorącej czekolady i spojrzała na mnie. - W końcu jesteś najmądrzejszym i najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam. 

Zmrużyłem oczy doszukując się kpiny, jednak jej twarz emanowała szczerością więc jedynie parsknąłem. - Nie dziwi mnie to, w końcu otaczasz się samymi półgłówkami. 

- Jak zwykle czarujący. - zaśmiała się cicho. 

- Przyszłaś mnie tu zadręczać przed walką? - uniosłem brew. - Mogę przez Ciebie zginąć, czy to nie wystarczające cierpienie? Musisz mnie jeszcze dręczyć swoim wątpliwym towarzystwem? - sam nie wiem, po co to powiedziałem. Może dlatego, że chciałem ją zirytować? Lubiłem, gdy się złościła. Z lubością obserwowałem, jak robiła się cała czerwona na twarzy i jak otwiera usta w oburzeniu. Wstała gwałtownie z krzesła jednocześnie z mocą odkładając kubek na stół. Sprawiło to, że gorący napój rozlał się na blat oraz jej dłoń. Nie zwróciła jednak na to uwagi. Spojrzałem na nią ze swoim firmowym kpiącym uśmieszkiem. 

- Jak możesz?! - krzyknęła. - Ja się o Ciebie martwię! Jesteś największym dupkiem we wszechświecie! - całe jej ciało wyrażało gotowość do walki. Spokojnie wstałem z miejsca i zbliżyłem się do niej. Spojrzała na mnie z wyrzutem czekając na mój ruch. Nachyliłem się i pocałowałem ją krótko, nie mogłem się oprzeć. 

- Nigdy o tym nie zapominaj... - szepnąłem odchodząc. Odwróciłem się jednak przed wejściem do pokoju. Zobaczyłem jak stoi w totalnym szoku dotykając ust opuszkami palców. Byłem wyjątkowo rozbawiony. 

***

Zbliżała się godzina pojedynku. Postanowiłem trochę rozgrzać mięśnie, zacząłem od wymachów ramion i kilku przysiadów. Salomea w tym czasie kręciła się po pokoju, jednak pocałunek trochę ją uspokoił i przynajmniej nie zamęczała mnie ciągłymi wątpliwościami. 

W końcu wyszliśmy z pokoju i udaliśmy się na plac za pałacykiem, w którym mieszkaliśmy. Dołhow już na nas czekał. Miał szczęście, że nawet nie spojrzał na Salomeę, jednak ta i tak się spięła. Chwyciłem jej dłoń i ścisnąłem pokrzepiająco. Kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. 

- Severusie, proszę. - zaczął, jednak nie zbliżył się do mnie. - Bądź rozsądny. 

- Położyłeś swoje brudne łapska na mojej kobiecie. - warknąłem niezadowolony, że ten śmieć śmie się w ogóle do mnie odzywać. - Ciesz się, że wyzwałem Cię na oficjalny pojedynek zamiast skręcić Ci kark od razu, gdy się o tym wszystkim dowiedziałem. - powiedziałem już spokojniej. - Niemniej jednak efekt będzie ten sam - umrzesz.

Anton zadrżał i zacisnął usta w wąską linię. Miałem nadzieję, że zrozumiał, że dalsze rozmowy są bezcelowe. 

- Sectumsempra! - krzyknąłem wymachując różdżką w stronę Dołhowa. Zaskoczyłem go, jednak na szczęście zdążył uskoczyć. Nie chciałem szybko go wykańczać, gdyż wolałem się trochę nim pobawić. Uśmiechnąłem się kpiąco. - Crucio! - krzyknąłem nie dając mu szansy na chwilę odpoczynku. Mężczyzna jednak ponownie uniknął zaklęcia i tym razem wycelował we mnie różdżkę.

- Avada kedavra! - krzyknął w moją stronę. Z łatwością uskakując przed śmiertelną klątwą. Zaśmiałem się szaleńczo i spojrzałem na niego z czystą nienawiścią. 

- Dilitiriasi - rzuciłem w niego zatruwającym zaklęciem, które musnęło go w ramię. Chwycił się z nie i nieco pobladł. Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Z każdym kolejnym zaklęciem zbliżałem się do niego. Nie zauważył tego jednak, bo był zbyt zajęty unikaniem moich zaklęć. - Effect stoicheio. - krzyknąłem będąc niemal przy nim. Znowu uskoczył, jednak dyszał i pocił się nienaturalnie. Poprzednie zaklęcie musiało przynosić efekty. Za nim pojawiła się niewielka trąba powietrzna, która rozerwała krzak róż na strzępy. 

- Avada kedavra! - spróbował znowu Dołhow, jednak bezskutecznie. Ponownie uskoczyłem. 

- Expelliarmus. - odpowiedziałem rozbrajając mężczyznę. Jego różdżka wylądowała w mojej dłoni. Byłem na tyle blisko, że z radością mogłem obserwować rozszerzające się w przerażeniu źrenice. Wbiłem różdżkę pod brodę tego śmiecia. - Wiedziałem, że jesteś beznadziejny, ale że aż tak? - zakpiłem z niego. Mężczyzna nie odpowiedział jedynie oddychał ciężko. 

- Proszę. - zaskomlał. - nie zabijaj mnie.

- Jesteś żałosny. - skrzywiłem się z odrazą. - Crucio! - krzyknąłem a mężczyzna padł na ziemię z wrzaskiem wijąc się w agonalnym bólu. Z przyjemnością patrzyłem na jego cierpienie, jednak po chwili mi się to znudziło. Zaczął mnie drażnić jego skowyt. Przerwałem zaklęcie i chciałem rzucić ostateczną, uśmiercającą klątwę, jednak ktoś mi przerwał.

- Co tu się dzieje!? - usłyszałem syczący głos Czarnego Pana. Natychmiast skłoniłem się nisko, jak reszta zgromadzonych Śmierciożerców. 

- Panie, Anton Dołhow śmiał dotknąć i wykorzystać moją kobietę. - wyjaśniłem uniżonym głosem. Nienawidziłem tego tonu, ale w końcu jestem szpiegiem doskonałym. - Musiałem go ukarać, wygrałem w uczciwym pojedynku, Panie. 

- Ja to rozsądzę. - zmrużył oczy i spojrzał po swoich podwładnych. - Nie możecie nawet chwili spędzić bez mordowania. - uśmiechnął się zadowolony, a ja wewnętrznie się skrzywiłem. - Chciałbym zamienić słówko z Twoją ukochaną, Severusie. - wysyczał w moją stronę. - Ale najpierw zapoznacie mnie ze swoją wersją wydarzeń. Najpierw ty, Severusie. Niech Dołhow ma chwilę na wzięcie się w garść. 

Zamarłem słysząc jego prośby. Salomea nie była gotowa na rozmowy z Czarnym Panem. Nie mogłem jednak panikować. Wziąłem się w garść. Ruszyłem za Voldemortem do pałacu. Po drodze rzuciłem spojrzenie na kobietę, która stała była blada ze strachu. Nie mogłem jednak niczego zrobić.

Severus Snape i uroki leczeniaWhere stories live. Discover now