Rozdział 10

12.4K 502 87
                                    

„Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy przezwyciężyć w sobie niechęci, ile zdołaliśmy przełamać ludzkiej złości i gniewu. Tyle wart jest nasz rok, ile ludziom zdołaliśmy zaoszczędzić smutku, cierpień, przeciwności. Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy okazać ludziom serca, bliskości, współczucia, dobroci i pociechy. Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy zapłacić dobrem za wyrządzane nam zło."

~ kard. Stefan Wyszyński



Spojrzała na mnie pytająco, powoli wykrzywiając usta w niepewny uśmiech.

— Chyba nie powiesz mi, że jesteś jego jakimś zaginionym bratem...? — zaśmiała się nerwowo.

— Nie. — westchnąłem ciężko. — Nie jestem jego zaginionym bratem.

— Wiesz jak mnie wystraszyłeś? Kamień z serca mi spadł. — odetchnęła z ulgą, a ja nie wiedziałem co zrobić. Założyła za ucho włosy i zapytała:

— To co musisz mi powiedzieć?

— Logan...

— NATHAN! — do pokoju wparował wystraszony Jules. — On tutaj jest.

— Kto? — zabrałem pośpiesznie z szafki kluczyk do drzwi, przeklinając w myślach mojego przyjaciela za jego idealne wyczucie czasu.

— No ten gość od naszych zleceń... — wymamrotał. Moje serce zaczęło bić tak mocno, że miałem wrażenie, jakby chciało się wyrwać i uciec. Wyszedłem z pokoju i zamknąłem w nim dziewczynę, a potem zszedłem na dół, próbując się uspokoić.

— No proszę. — syknął na powitanie. — Oszaleliście?!

— Obawiam się, że to pan oszalał. Dobrze pan wiedział, że pańska córka mogła pojawić się w domu Tessy! — odezwał się George.

— Poza tym, mógł pan uprzedzić o tym, że w ogóle ją ma. — powiedziałem najspokojniej jak potrafiłem.

— Nie musieliście w nią strzelać! — uderzył pięścią w stół.

— Nie my w nią strzeliliśmy. — odparł Jules. — Uratowaliśmy ją. Powinien pan być wdzięczny.

— Jasne... Upozorowaliście tę szopkę. Wszystko dla pieniędzy. Wdzięczny? Za co? Mam teraz same problemy. Ludzie wiedzą, że Holly zniknęła. Wiecie jak to mi szkodzi? Inni ludzie tacy jak wy, wykorzystują to!

— Ktoś chciał ją porwać albo zabić! — wrzasnąłem zbulwersowany. — To na pewno nie jest nasza wina. Skoro ma pan kłopoty z innymi ludźmi, niech je pan rozwiąże. My mamy umowę z pańską żoną, nie panem. Robimy to, co do nas należy. Holly będzie tutaj bezpieczna.

— Co mnie to obchodzi, skoro ja na tym cierpię?! — jego pytanie zamurowało nie tylko mnie, ale i wszystkich w pokoju.

— Co? — zapytał Dean. — Jakim pan jest ojcem, współczuję jej... — podkręcił głową, a ja miałem ochotę przybić mu piątkę.

— Nie oceniaj mnie. To wy tutaj jesteście potworami. — mówił do Deana, ale wzrokiem mierzył mnie.

— A pan kim jest? — mój głos był cichy. — Który ojciec bardziej martwi się o własną dupę niż jego dziecko? Tylko potwór. — wycedziłem przez zęby. Ani się obejrzałem, a dostałem mocnego liścia w twarz.

— Tato! — odwróciłem się gwałtownie, a dziewczyna stała u stóp schodów i zakrywała usta dłonią. Fangs tylko przeklną, położył na stole kopertę z pieniędzmi i wyszedł, trzaskając drzwiami.

— Przecież zamknąłem drzwi. — powiedziałem bardziej sam do siebie.

— Niedokładnie. — odparła, zakładając ręce na krzyż. — Nic ci nie jest? — zapytała wyraźnie zmartwiona.

Blue EyesWhere stories live. Discover now