Rozdział 27

10.1K 438 44
                                    

„Może to dobrze robi człowiekowi, jeśli od czasu do czasu upadnie. Byle tylko nie potłukł się na kawałki."

~ John Maxwell Coetzee 





Krzyk. Łzy. Niebieskie oczy. Obudziłem się z wrzaskiem.

— Nathan! — skarcił mnie damski głos, ale nie byłem w stanie zlokalizować skąd dochodził. Rozglądałem się nerwowo i dopiero po kilku mrugnięciach zobaczyłem, kto do mnie mówi.

— G-grace?

— O Boże, Nate... — nachyliła się nade mną i mocno mnie przytuliła, przez co syknąłem z bólu. Musiałem mieć gdzieś ranę.

— Tak się cieszę, że się obudziłeś. — powiedziała z troską.

— Ja się cieszę, że ci nic nie jest. — podniosłem się do pozycji siedzącej. — Co z Holly? — jej mina natychmiastowo zmieniła się na przerażoną.

— Zabrali ją. — szepnęła po dłuższej chwili, a ja poczułem ukłucie w sercu.

— Jak to? — chciałem płakać. Płakać niczym małe dziecko, bo zgubiło zabawkę. Najważniejszą zabawkę.

— Nie wiem jak to dokładnie było, ale nie tylko ją sobie wzięli. Straciliśmy też Deana, i stracilibyśmy mojego brata, gdyby nie reakcja tej dziewczyny, Mercedes. — westchnąłem ciężko.

— Zawołasz proszę Juliana? — skinęła głową i wyszła, a potem do pokoju wszedł Jules z wyrysowaną troską na twarzy.

— Stary, spałeś od wczoraj! — usiadł obok mnie.

— Od wczoraj. — powtórzyłem zrozpaczony. — Opowiesz mi?

— Kiedy przybiegłem do ciebie, to była dosłownie jakaś sekundka przed tym, jak jeden z ludzi Deera uderzył cię w głowę spluwą. Nie wiedziałem na początku co zrobić, byłem sparaliżowany. George poszedł po Deana i wrócił razem z dziewczynami, a ja w międzyczasie zastrzeliłem kilku innych gości. Na początku Holly chciała do ciebie podbiec, ale trzymali ją. Wyjebała im z łokcia, nieźle jej szło. — zaśmiał się. — Tylko potem przyszło ich więcej i po prostu ją zabrali, a ja byłem zajęty walczeniem z innymi, więc nie byłem w stanie jej pomóc. George i Goryl chcieli to zrobić, a wtedy ich zaskoczyli i... Dean padł na ziemię, George się szarpał, to Mercedes ściągnęła buty, podeszła do tych ludzi, i na luzie im te szpilki powbijała do rąk. Zwijali się z bólu, a potem ja i George cię wzięliśmy i uciekliśmy. Nie było czasu, w innym przypadku wszyscy byśmy zginęli. Dzisiaj wieczorem po nich idziemy, ale ty zostajesz. Nie jesteś w stanie i na siłach jechać na akcję.

— Człowieku! Tam jest Holly, ja muszę jechać! — zacząłem się rzucać.

— NIE MOŻESZ! Stary, nie pozwolę żebyś zginął, jesteś moim przyjacielem, a bardziej jak brat, i kiedy mówię ci, że nie dasz rady, to mam pierdoloną rację! — uderzył pięścią w szafkę nocną.

— Dobra. Rozumiem. Zrobiłbym to samo na twoim miejscu. — przygarnąłem go do siebie i wtuliłem się w niego. — Znowu ją zawiodłem. Zawiodłem sam siebie.

— Nie mów tak. To nie twoja wina. Wszyscy powinniśmy pomyśleć tamtego ranka, że przecież w każdej chwili może nas ktoś zaatakować, a nie otwierać drzwi byle komu. — odparł smutno. — Winni jesteśmy wszyscy.

— Nie wybaczę sobie tego, że drugi raz pozwoliłem zabrać moich przyjaciół. — pokręciłem głową z bezradności. — A jej rodzice? Co z nimi?

— Nie było ich tam. Finn wyszedł z paki, a zaraz po tym zadzwonił do ciebie, tylko że ty spałeś. Rodzicie Holly byli w zupełnie innym miejscu i ludzie Finna ich znaleźli, a potem bezpiecznie eksportowali do odpowiednich rąk. Oczywiście Fangs odpowie za swoje czyny. Nie rozumiem tylko, dlaczego Deer jeszcze nie zabił Holly, skoro był taki chętny do tego czynu. — wzruszył ramionami.

Blue EyesDonde viven las historias. Descúbrelo ahora