2. Rozdział 5

5.2K 271 57
                                    

„Prawdziwa miłość oznacza,że zależy ci na szczęściu drugiego człowieka bardziej niż na własnym, bez względu na to, przed jak bolesnymi wyborami stajesz."



Nicholas Sparks - I wciąż ją kocham












Niewiele rozmawiałam z kimkolwiek od wczoraj. Po prostu nie miałam ochoty, więc trwałam w swoim pokoju, aż do momentu zbiórki na dole.

Została mi przydzielona czarna sukienka mini bez ramion, kurtka skórzana, czerwone szpilki. Włosy rozpuściłam i wykonałam najbardziej karyński makijaż, jaki byłam w stanie i właśnie tak dołączyłam do Mercy, która cała była w panterkę. Chłopcy oczywiście na czarno, z tym, że Caleb i George wdziali się w smokingi.

— Gotowe? — zapytał Jules.

— Gotowe. — westchnęłam.

— Wyglądacie trochę zbyt porządnie, ale przejdzie. — stwierdził Caleb, mierząc nas wzrokiem i wkładając za pas dwa pistolety.

— Nie ma czasu na pogaduchy, jedziemy. — zarządził George. Nathana tutaj nie było, w zasadzie nie było nikogo, kto nie brał udziału w tej akcji.

Oczywiście prowadził George.

Na zewnątrz nie było zbyt ciepło, aczkolwiek do przeżycia. W samochodzie siedziałam na tylnym siedzeniu, między Mercy i Calebem, którego perfumy uderzały mnie już od wyjścia z domu. Całą drogę wszyscy milczeli, Jules pochwalił się tylko, że nic nie znaleźli wczoraj.

— Okay, wy dwie wejdziecie razem, my po was, ale jakoś pięć do dziesięciu minut później, a chłopaki idą na wieżowiec. — powiedział Caleb na miejscu. — Gdyby coś się działo, zanim tam wejdziemy, wciskać guzik bezpieczeństwa. Podsłuchu nie ma, zbyt duże ryzyko.

Spojrzałam na szyld klubu, wyglądał na drogi. Przed wejściem stała jakaś dziewczyna, a kiedy nas zobaczyła, natychmiast do nas podeszła.

— Wy jesteście wtykami? — byłyśmy zdziwione. — Spoko, ja także. Emily, wprowadzę was. — poszłyśmy za nią.

Wnętrze utrzymane było w kolorach granatu i czerni. Wszędzie siedzieli mężczyźni w różnym wieku, różnych narodowości i różnych gangów, a między nimi takie jak my. Ordynarnie ubrane kobiety, dziewczęta, a nawet nieletnie.

— Weź głęboki oddech, rozdzielamy się, ja biorę lewe skrzydło, ty prawe. — dopiero słowa Mercy mnie otrzeźwiły. Przełknęłam gulę śliny w gardle i przybrałam inną wersję siebie, która pewnym krokiem pokonała drogę do baru i usiadła przy nim.

Nie musiałam nawet nic robić, kiedy usłyszałam z ust faceta obok:

— Whisky dla tej pani.

— Robi się. — potwierdził barman.

— Rzadko spotykam tutaj tak piękne kobiety. — oznajmił. Jego głos był niski i ochrypły. Miał może z trzydzieści lat. — Charlie, Charlie Nicholson. — ujął moją dłoń i pocałował jej wierzch.

— Amanda. — uśmiechnęłam się delikatnie. — Dziękuję. — dodałam, kiedy dostałam whisky.

— Jakim cudem moje oczy nie wypatrzyły cię wcześniej? — zmarszczył czoło, wpatrując się we mnie, jak w obrazek.

— Diamenty nie od razu błyszczą, prawda? — zasunęłam za ucho kosmyk włosów. Dyskretnie zerknęłam na Mercy, czy sobie radzi i robiła to świetnie. Spadł mi kamień z serca, kiedy w środku pojawił się także George i Caleb.

— Masz rację, masz rację. — przyznał, śmiejąc się. — Na przykład tamta dziewczyna. — wskazał palcem za mnie. Rzeczywiście była piękna. — Kiedyś tak nie wyglądała, każda kobieta potrzebuje trochę pieniędzy, żeby wyeksponować swoje atuty. Co tutaj robisz? Znałbym cię, gdybyś tu bywała.

Blue EyesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz