🌼2🌼

3.9K 226 18
                                    

LIAM

Usiadłem na kamieniu i spojrzałem na krajobraz przed sobą. Był naprawdę piękny. Zielone drzewa i pięknie zakwitające drzewa owocowe, ślicznie współgrały z czystym niebem i delikatnym wiatrem, który kołysał różowymi kwiatami.

Minęły dokładnie dwa tygodnie od kiedy razem z Thomas'em uciekliśmy z naszej watahy i tak plątamy się wszędzie i nigdzie, szukając swojego miejsca, ale jak na razie nic takiego nie możemy znaleźć. Blondyn nadal jest pełny energii z resztą jak zawsze zapału mu nie brakuję. Nigdy nie widziałem go smutnego czy przybitego. Tylko uśmiech i entuzjazm od niego tryskają. Nie wiem ile tak będziemy chodzić jeszcze, ale trochę mnie to już męczy.

Jemy to co znajdziemy. Głównie owoce, bo zwierząt zabijać nie będziemy. Fuujjj. Wyjąłem z plecaka swój notatnik i ołówki, zaczynając rysować to co widzą moje oczy. Zawszę lubiłem malować, bo to mnie uspokajało jak nic innego. Nie minęło nawet pięć minut, a mój przyjaciel znalazł się obok mnie.

-Myślałem, że uciekłeś.- zaśmiał się i usiadł obok mnie.- To gdzie teraz? Może na północ?

-Mi tam obojętnie.- wzruszyłem ramionami.-Ale chyba powinniśmy iść. Teraz.

-Co? Dlaczego?- zdziwił się, a ja nie odpowiedziałem.

Po prostu sparaliżował mnie strach. Patrzyłem się w oczy alfie stojącej na przeciw nas w tych pięknych drzewach. Miała niebieskie oczy i ciemno brązową sierść, a małej postury to nie była. Patrzyła się na nas uważnie, skanując nasz najmniejszy ruch.

-Chodźmy stąd.- zdecydował blondyn, kiedy zorientował co się dzieje.- Liam, pakuj swoje rzeczy i się zmywamy.

Drżącymi rękoma zrobiłem to co powiedział blondyn. Jany, boje się obcych alf i w ogóle tego wszystkiego. Wilk nadal nas obserwował, kiedy oddalaliśmy się na wschód. Południe odpada, bo stamtąd wracamy, północ też bo alfa, a zachód to tylko pola i łąki. Szliśmy szybko i energicznie.

-Boże serce mi stanęło!- powiedział blondy, na co mu przytaknąłem.- Ten alfa przeraził mnie. Nie wyczułem go wcześniej.

-Ja też nie.- odparłem.- Ale lepiej się stąd zmyjmy, bo nie wiadomo ile jest tu jeszcze jest wilkołaków.- westchnąłem.

-Masz rację.- blondyn poparł mnie i zaczął przedzierać się przez krzaki, ale nagle krzyknął,a potem był wielki huk.

Serce zaczęło mi bić w piersi jak oszalałe. Powoli i ostrożnie też przeszedłem przez te krzaki. Zatrzymałem się gwałtownie przed urwiskiem, które miało jakieś 5 metrów. O boziu. Spojrzałem spanikowany w dół i zobaczyłem mojego przyjaciela. Leżał na dole nieprzytomny, a jego noga była dziwnie wygięta w górę. Zacząłem się zsuwać ze skarpy, aż nie byłem na dole obok mojego przyjaciela. Słyszę jego bijące serce, więc żyje. Tyle dobrego. Podniosłem jego głowę i ostrożnie ulokowałem ją na swoich kolanach, kiedy uklęknąłem obok niego, kładąc plecak obok niego.

-Czemu ty zawsze musisz być taki nieostrożny.- westchnąłem, modląc się w duszy żeby nikt nie nadszedł.

SCOTT

-Mam ich dość.- jęknąłem, kiedy znowu zobaczyłem Connor'a i Theo ganiających się po domu.

Niby już pełnoletni i dojrzali, ale ganiają się po domu jak małe dzieci. Boże z kim ja żyję? Jeden to nadęty i mający moje monologi gdzieś, drugi za to jest potulny jak baranek, ale jak przyjdzie co do czego, zachowują się ja nie powiem kto. Czasami myślę, że oni mi gorzej działają na nerwy niż te tłumoki mieszkające obok nas.

-O co tym razem?- Derek zapytał siadając obok mnie na tapczanie i obserwując ganiających się chłopaków.

- Connor przez przypadek zniszczył Theo jego ulubioną koszulę.- odpowiedziałem.

-Boże jakie bałwany.- westchnął czarnowłosy.

-Sam jesteś bałwan!- huknął gdzieś z innej części domu Theo.

-Wiesz gdzie mam twoje zdanie?!- odkrzyknął, co spowodowało tylko lawinę odpowiedzi.

Zaczęli na siebie drzeć japy, a mnie głowa aż zabolała. Co za imbecyle. Zaraz mnie coś trafi przez tych osłów. Nie miałem siły żeby się nawet wtrącić w ich wymianę "zdań", bo i tak by mnie nie posłuchali. Jestem ich alfą, a oni mają mnie gdzieś. Zajebiste stado. Jednak wiem, że by mnie nie zostawili, bo chcieli czy by nie chcieli kochają mnie.

Wstałem i po prostu wyszedłem z domu. Ruszyłem w stronę gdzie zawsze mogę pomyśleć. Usiadłem pod drzewem i oparłem głowę o jego pień. Przymknąłem oczy i nasłuchałem piękniej ciszy. Czemu nie może być ona taka w naszym domu? Jednak ta kojąca chwila nie trwała długo, bo nagle z prawej strony usłyszałem głośny zgrzyt.

-Kurwa.- warknąłem i spojrzałem w tamtą stronę.-Jeszcze tego mi brakowało.

Blondyn zwany przeze mnie największym, idiotycznym i wkurwiającym skurywsynem na świcie potocznie nazywanym Max'em Kolwer'em stał jakieś 10 metrów ode mnie razem z O'brienem puszczali z głośników jakąś zjebaną muzykę.

Naprawdę jakieś pięć minut spokoju, błagam. Tylko pięć! Wstałem i ruszyłem w stronę lasu, ale oczywiście pan idealny na każdy najgorszy sposób musiał się odezwać.

-A ty gdzie Scott'y?!- krzyknął za mną Max.- Nie potańczysz z tym swoim tyłeczkiem?!

Zacisnąłem ręce w pięści i miałem się odwrócić, kiedy do moich nozdrzy dodarł zapach obcego wilkołaka, a raczej dwóch. Szybko ruszyłem w tamtą stronę, mając gdzieś śmiechy tamtych błaznów.Kiedy indziej każę Theo się na nich odegrać.

Kto w ogóle śmie wchodzić na mój teren?! Nie dość, że moje terytorium graniczy z tamtymi wkurwami to jeszcze ktoś mi na nie wchodzi? Proszę was. Czym ja wam zawiniłem?

Szedłem szybko i energicznie jakiś kilometr od domu i kiedy przedarłem się przez krzaki, zatrzymałem się gwałtownie. Dwie omegi. Chwile mi zajęło przeanalizowanie tego, co się tu dzieje, bo napotkałem przerażone spojrzenie niebieskich oczu.

-Hej..- powiedziałem spokojnie i miło.- Jestem Scott? Nie potrzebujecie pomocy?

Drobny chłopak nic nie odpowiedział tylko patrzył na mnie swoim przerażonym spojrzeniem i obserwował każdy mój ruch, trzymając ciało drugiej męskiej omego blisko swojego.

-Nie bój się.- rzekłem i usiadłem na przeciw niego.- Nie zrobię ci i twojemu przyjacielowi krzywdy. Jak się nazywasz?- odpowiedziała mi głucha cisza.- No dobrze skoro nie chcesz mówić to może ci pomogę i wezmę was do swojego domu? Tam sprawdzimy co się stało twojemu przyjacielowi, bo ta noga wygląda na złamaną.- rzekłem i przyjrzałem się uważnie nodze drugiej omegi.- Nie bój się mnie, chcę pomóc. Mamy lekarza. Jest naprawdę dobry i wam pomoże. Nic wam nie zrobię przyrzekam na honor alfy stada.

Chłopak słysząc moje słowa zadrżał na ciele i mogę przysiąc, że jeżeli by miał drogę ucieczki i siłę by podnieść swojego przyjaciela zwiał by.

-Dobrze.- usłyszałem nagle cichy i przerażony głosik omegi.- Tylko mu pomóż.

Skinąłem głową i delikatnie podniosłem nieprzytomnego blondyna w górę. Niebieskooki wziął plecaki i szedł cały czas obok mnie. Krok w krok. Muszę jakiś sposobem dowiedzieć się kim są, co tu robią i dlaczego podróżują same. Jest to niebezpieczne i bardzo trudna jak na dwie osoby, bo w pobliżu około 200 km nie ma innej watahy. Jednak to później teraz mam sprawę dla Jordan'a.

🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼🌼

MY PACK a/b/oWhere stories live. Discover now