ROZDZIAŁ 1

15.7K 546 107
                                    

- Długo jeszcze? - zapytał stojący w progu ojciec. Wyczułam i jego pretensję, i pośpiech, bo zapewne klient już wzdychał przy ladzie.
- Jeśli będę potrzebowała to i do samego zamknięcia - rzuciłam, nawet na niego nie spoglądając.
- Mogłabyś chociaż w jeden dzień powstrzymać się od złośliwości?
- Mogłabym... - wstałam wreszcie z idealnie wytartym czarnym Breitlingiem, w którym przez ostatnie dwa dni uzupełniałam rubiny na wcześniej zmiażdżonej tarczy. Swoją drogą to naprawdę sztuka aż tak uszkodzić zegarek. Kiedy Luis uporał się z mechanizmem, ja mogłam popracować nad wizualną stroną tej jakże cennej ozdoby, okrywając ostatecznie szafirowym szkłem. Nie ukrywam, że zawsze pochłaniający mnie czas, który poświęcam nad zadaniem, automatycznie wymusza na mnie tworzenie w myślach historii o właścicielu. Zatem kim w tym przypadku w mojej wyobraźni był ów posiadacz? Poza oczywistym faktem zasobnego portfela (nie był to prezent, bo w tym przypadku darczyńca nie omieszkałby nanieść graweru z dedykacją) , to z pewnością ktoś, kto przywykł do luksusu. Nie był to jednak uciążliwy kicz i jarmarczny blichtr, ale coś na pograniczu przywiązania do symboli i wysokiej jakości. Zatem mężczyzna z klasą, szacunkiem do pochodzenia i korzeni. Czerń... Minimalista albo ktoś, kto stroni od wyróżnienia się w tłumie, choć wybrane kamienie raczej świadczą o sporym poczuciu wyjątkowości. Niebotyczne ego? Zapewne... Najszlachetniejszy z minerałów, rzadki i wyjątkowy. Znak zodiaku Lew, Baran, Skorpion. Zawód? Wysoce ceniony w społeczeństwie lub ze sporą dozą odpowiedzialnego ryzyka. Poza tym klient wymagający kryształu o czerwieni krwi gołębiej, albo zna się na branży, albo sprawdza nasz kunszt i umiejętność pozyskania kruszcu.
- Zapraszam w takim razie na przód. Sama wydasz pracę klientowi. - Noah Harris... Wiem, co czynisz. Próbujesz mnie zadręczyć rozmową ze zleceniodawcą, czego w standardzie nie czyniłam. Nie, żebym miała problem z ludźmi. Częściej w tym miejscu oni mają kłopot ze mną. Za bardzo uwiera mnie ich postrzeganie jubilerskich wyrobów jak ciastek w supermarkecie - "smakowite - biorę". A w tym wszystkim jest przekaz... Są wzory, kamienie, cała symbolika... i moja nerwica natręctw w każdorazowym usuwaniu odcisków zachłanności. Ojciec wiedział, że to irytuje mnie najbardziej. Brak zdecydowania, pojęcia i wszędobylskie plamy. Dlatego ja wolałam swoje sterylne biuro o wyglądzie prosektorium, połyskujące jubilerskie narzędzia i spokój. Miałam z pewnością nietypowy sposób na rozładowanie wszelkich życiowych napięć. Wszelkie codzienne burze zamykałam w pustelniczej przestrzeni nowojorskiej władczyni pierścieni.

Na kryształowej ladzie dłońmi schowanymi w czarne aksamitne rękawiczki, ułożyłam na podajniku w tym samym kolorze, efekt mojej misternej pracy.
- Gotowy?! - zapytał głos należący do kogoś, kogo z tego miejsca salonu nie byłam w stanie dojrzeć. Wychylając się nieco za marmurowy filar, na ławce, która jako jedyna nie pasowała do tego miejsca, ale pochodziła z ogrodu dziadków mojego ojca, siedział zapewne właściciel tej rubinowej doskonałości. W rzeczy samej...

Tymczasowe zastępstwo na jego nadgarstku liczyło na szybki powrót do domowej szuflady, bo król i pan przemijania właściciela, właśnie nadchodził

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Tymczasowe zastępstwo na jego nadgarstku liczyło na szybki powrót do domowej szuflady, bo król i pan przemijania właściciela, właśnie nadchodził.
- Zapraszam... - bez typowego szerokiego uśmiechu usłużnej ekspedientki, czekałam aż finansujący podejdzie do linii przekazania. - Mechanizm został naprawiony, oczyszczony, a zamówione kamienie wstawione. Następnym razem jak będzie pan miał ochotę coś zniszczyć, polecam najbliższy mebel. Naprawdę szkoda marnować tak cenny kruszec.
- Proszę uwierzyć, że ja też nie jestem zadowolony z konieczności tego ratunku. - Wyraźnie wschodni akcent zadźwięczał mi tęsknotą w sercu.
- Nikt się nie cieszy, my zarabiamy, a Ziemia traci bezsensownie swoje bogactwa... - odpowiedziałam sprawnie po rosyjsku.
- Zna pani rosyjski? - nagle spojrzenie mężczyzny przykułam ja, a nie wyłącznie zgrabnie wymieniany czasomierz.
- Kilka słów zaledwie... - Oczywiście, że znałam! Tak samo, jak włoski, hiszpański i niemiecki. Nie, nie... Nie dlatego, że modnie jest bawić się w obrzydliwe wysoko wykształconą najmłodszą córkę bogatego ojca, ale moja aktywność poza tym miejscem wymagała sporo niekonwencjonalnych umiejętności. Cała moja rodzina zresztą ciesząc się z mojego powrotu przed miesiącem z Petersburga, z rzekomej studenckiej zimowej wymiany, jasno uznała, że ten kierunek świata nie jest ich wymarzonym. Jednym słowem mam nie dotykać niczego co pochodzi z Euroazji. Właściwie moje częste podróże starałam się zasypywać najwymyślniejszymi tłumaczeniami, ale tylko wtedy, gdy moja matka nalegała zbyt natarczywie na posiadanie wiedzy o swojej jedynej żeńskiej latorośli. Dla jej matczynego serca więc lakoniczny mój wywód był sporym uspokojeniem, dla braci powodem do żartów, a ojca do westchnień nad goniącymi terminami i moimi ciągłymi zniknięciami. Zasadniczo należałam według nich do niespokojnych dusz szukających własnego miejsca w świecie. A ja? A ja miałam dokładne cele, motywacje i drugie życie za bardzo duże pieniądze. Czy robiłam coś słusznego? W większości przypadków owszem. Czy stosowałam dozwolone metody? Nigdy. Umiałam jednak godzić wszystko i być we wszystkim cudownie wiarygodną.
- Prawie niezauważalny akcent jak na te "kilka" wyrazów... - Jego sugestia mogła dotyczyć jednak braku wiary w moje tłumaczenie. Nadal oddany przyglądaniu się mojej pracy skutecznie mnie ignorował. Nie chodziło o nieśmiałość, ten tym po prostu nie miał zwyczaju patrzyć na kobiety świadczące usługi. Bez większego znaczenia jakie. Tak, irytowało mnie to i było mało jednak eleganckie. Wzrokowa wymiana energii nawet pomiędzy ludźmi, którzy się pewnie nigdy już nie spotkają, jest zwyczajnie oznaką szacunku. Kiedy mężczyzna więc analizował jeszcze wręczony certyfikat kamieni, odważnie wtrąciłam:
- Ma pan jakąś szczególną awersję do ludzi, którzy dla pana pracują? O samych kobietach nawet wolę nie wspominać...
- A pani jakieś zamiłowanie do zaczepiania obcych osobistymi kompleksami? - I nadal brak kontaktu wzrokowego.
- Może po prostu liczyłam na więcej fałszywej wdzięczności za realizację zlecenia.
- W takim razie poproszę o rozmowę z jakimś profesjonalistą, a najlepiej samym autorem. - I wciąż to studiowanie certyfikatu z internetową konsultacją w telefonie.
- Nie jest mi miło... Allyiah Harris - wysunęłam dłoń na wprost nadal w aksamitnej rękawiczce, spijając z lekkiego zażenowania Rosjanina najsłodszy krem satysfakcji.
- To ty? - Zaskoczony wreszcie dotarł do mojej twarzy i oczu obrośniętych za długimi brązowymi rzęsami.
- Panna Aliyah Harris, panie Aristow. Na "ty" jestem wyłącznie z rodziną. - Dobrze było wydrzeć przewagę tego momentu na swoją stronę. - Skoro już potwierdził pan autentyczność rubinów i nie dostrzegł żadnych skaz, poproszę o jedyne dwadzieścia tysięcy dolarów. - Z widocznym grymasem zwycięstwa czekałam na jedną z pewnie obszernego wachlarza, kartę kredytową.
- Nie za młoda jest pani na taką profesję?
- A pan na posiadanie czarnej karty Dubai First Royale MasterCard? - A to ciekawostka... Sergiej Aristow należał do grona dwustu ludzi na świecie mogących identyfikować się plastikiem wyceniającym jego majątek na co najmniej dziewięć cyfr przed przecinkiem, a ja patrzyłam jednocześnie na człowieka bez wizualnego markowego zadęcia. Ukrywając może tylko ozdobę, za którą właśnie płacił, spokojnie mógłby przespacerować się po piątej alei, niepodejrzewany o prostokąt we wspomnianym kolorze.
- Wcale tak często się nią nie posługuję...
- Nie musi pan mi się tłumaczyć. Bez spojrzeń, uprzejmości i zbędnych informacji. Nie każde spotkanie musi zapaść w pamięć.
- W zasadzie to... - Nad czymś się przez moment zastanawiał, gdy pakowałam pozostałe dodatki od zamówienia do granatowej torebki.
- Sergiej?! - Damski okrzyk nieoczekiwanej radości rozdzielił surową intymność między nami.
- Julia... - Mężczyzna dobrze znał wchodzącą kobietę, a ich relacja musiała być bardziej serdeczna niż tylko uścisk, pocałunek i sporo wzajemnych uśmiechów. Zatem Rosjanin nie był samotny. Ukochana? Na pewno ktoś bardzo bliski. Z tej odległości nie miałam jednak możliwości przysłuchać się tematowi rozmowy, ale wizualne wnioski były jednoznaczne. Przy niej Aristow zrzucał z siebie ten ponury płaszcz zobojętnienia i arogancji. Bliższy byciu człowiekiem, wydawał się nawet przystojny. Ona niewątpliwa piękność, musiała wyzwalać w drugim człowieku najlepsze wymiary. Kilka fleszy cudzej historii wzbudzały niezdrową ciekawość, więc gotowe zamówienie i kartę przekazałam Paulli, zamierzając już opuścić front naszej firmy.

DZIEWCZYNA OD ZARĘCZYNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz