ROZDZIAŁ 31

4.5K 432 74
                                    

DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ...

Niekontrolowany zbiór książek na nocnym stoliku, płyt z muzyką i gazet z datami wszystkich przebrzmiałych dni dowodził, jak sporo czasu spędziłem już obok niewzruszonej Harris. Na początku byłem tylko głosem wybrzmiewającym cudze myśli, sprawozdawcą wydarzeń z miasta, ale od dwóch dni coraz odważniej chciałem mówić do niej własnym wyrazem. I choć początkowo hamował mnie spory wstyd i opór, że moja szczerość wzbudzi jej szyderczy śmiech, i będę musiał tłumaczyć się przed opryskliwą jubiler, już dziś dostrzegłem, że to nie wydarzy się tak po prostu, nagle. Być może to ostatnia okazja, w której mogę być całkowicie swobodny i być może to ostatnie chwile, w których tego pragnę. Zdecydowanie czekam na ten rozbawiony trzepot długich rzęs i taniec orzechowych tęczówek...

- Jeszcze nie możesz się przejrzeć w lustrze Harris, ale twoja twarz znów się robi całkiem przyjemna. Opuchlizna zeszła i coraz więcej żółtych plam wokół niedawnych ran. Zupełnie jakbyś była nieudolną nastolatką z bardzo tanim zestawem do makijażu... - zaśmiałem się, leżąc obok i wspierając głowę na jednym z ramion. - Czasami zastanawiam się, co się teraz dzieje w twojej głowie, czy myślisz o czymś... o mnie... Na pewno tak jest i wściekasz się, że leżysz w moim łóżku... To dobrze... Ludzie w złości mają więcej energii i chęci do walki. Dorzucę do tego kilka smaczków. Pomagam przy twoim myciu, czeszę ci włosy i to ja kupiłem ci te zabawne t-shirty z różnymi podobiznami bohaterów Batmana. - Zatrzymałem wzrok na jej wydatnych wargach, czekając na cień uśmiechu, ale nie nadszedł. - Julia i Igor zwlekają ze ślubem... Mój brat stwierdził, że będzie czekał na moją obecność, co najmniej jakbym to ja miał się wcisnąć w welon. Zresztą nie obchodzi mnie to. Jego życie jest tylko jego życiem i nie muszę się tym interesować. Tak poza tym bez zmian... - z jakąś nostalgią zakończyłem, odgarniając z twarzy Ali niewidzialny kosmyk włosów.
- Tata! - Jasną ciszę przeciął okrzyk wbiegającego do pokoju Borysa.
- Cześć synu... - chwyciłem i ucałowałem chłopca, zanim ten zdążył spacyfikować radosnym skokiem materac łóżka.
- Dlaczego Ali znów śpi? - spojrzał zatroskany i zapytał o to samo jak każdego dnia, od kiedy dowiedział się, że moja sypialnia nie znajduje się już obok jego pokoju.
- Ona nie śpi tak naprawdę. Mówiłem ci to. Jej ciało już nie dostaje leków i powinno wrócić do nas, ale być może potrzebuję jeszcze czasu, żeby zupełnie wyzdrowiało. Nie wiem Borys tak do końca czy i kiedy to nastąpi.
- A jak się nie obudzi?
- Tak myślisz? - zapytałem, nie chcąc bardziej odpowiadać na wątpliwość dziecka.
- Nie. Ja myślę, że ona śpi i nas słyszy. Wie, że tu teraz mieszkasz i jesteś dla niej dobry. Nawet Car tu się sprowadził... - chłopiec wskazał głową srebrny kłębek w nogach Harris. - Chyba też powinienem... - dodał, jakby był ostatnim składnikiem remedium na pełną rekonwalescencję dziewczyny.
- Kochanie... Chyba za mało tu miejsca dla nas wszystkich, a Ali nikt nie może przeszkadzać. - Chciałem wytłumaczyć dziecku, że nie powinien rezygnować z własnych wygód dla pomysłów, które nic nie zmienią.
- Będę spał w nogach jak Car, ty obok... Ali powinna wiedzieć, że wszystkim nam na niej zależy.
- Myślę, że ona to wie - uśmiechnąłem się serdecznie do chłopca, biorąc go na ręce i zanosząc do jadalni, w której na pewno czekał na nas już obiad.

- Tato?
- Tak?
- Dlaczego Ali nikt nie odwiedza? - zapytał, siadając przy stole.
- O kogo pytasz konkretnie?
- Nie ma siostry, taty, mamy?
- Ma... Ma rodzinę, ale...
- Są pokłóceni?
- Trochę - zacząłem posiłek, szykując się na salwę trudnych pytań od dziecka, które coraz bardziej stawało się moim lustrzanym odbiciem.
- Trochę jak ty z wujkiem, mamą, czy wujkiem Dimą? - Borys za dobrze zapamiętał scenę, w której wywaliłem za drzwi domu w Moskwie pijanego szwagra w trakcie bożonarodzeniowej kolacji za jego zbyt wulgarne i prostackie przytyki w stosunku do mojej matki i przodków. Zagroziłem wtedy, że ma się nie zbliżać do moich bliskich, bo inaczej wypruje mu mózg przez maleńki otwór w czaszce i łzy Zoji przed tym mnie nawet nie powstrzymają. Tuż za progiem otrzymał jeszcze bolesny cios nieco przesuwający dolną żuchwę. A teraz tak mi lekko, że obietnica miała okazję się spełnić. Stałem w obskurnej fabryce, mierząc broń na wprost tej parszywej mordy i pozwoliłem, aby ta suka Zoja była świadkiem, jak jej podły brat pada pod niszczycielska siłą pocisku. To doskonała kara zmusić kogoś do bycia świadkiem zgładzenia najbliższej osoby. Tu jednak oba elementy nie zasługiwały na najmniejszą litość. Kiedy lekarz potwierdził fakt gwałtu, mogłem mieć tylko żal za swój niedostateczny pośpiech i jednak zbyt łagodną śmierć dla tego śmiecia. Wyrywająca się z uścisku Olega Zoja, tylko przez moment mogła drzeć pysk, bo uderzenie, które po chwili ode mnie przyjęła, skutecznie ścisnęło jej struny. Miałem jeszcze większą satysfakcję dostrzec w jej oczach strach i zaskoczenie, że błędem było nie docenić niepozornego męża. Jej błaganie o inny los, na który według tylko siebie zasługiwała, tuż po groźbach za śmierć Dimy leżącego niemal u jej stóp, faktycznie były mieszanką jej pokrętnego rozumowania. Nic jednak nie miało dla mnie znaczenia, poza postawieniem znaku równania pomiędzy krzywdami zadanymi, a tymi, na które wyłącznie zasługiwała.
- Nie synku. Nie aż tak.
- Powinieneś ich tu zaprosić.
- Po co? - O nie... Nie pójdę do żadnego z Harris'ów, aby tłumaczyć im stan i miejsce pobytu córki. Poza tym informowanie jej wrogów o aktualnej bezradności, było by najgorszym z rozwiązań.
- Mogą się martwić.
- Nie martwią się. Zapewniam...
- Tato... Sam mówiłeś, że cokolwiek sprawia, że rodzina się rozpada, to nie ma nic ważniejszego niż węzeł krwi.
- Więzy Borys, mówi się więzy... - uśmiechnąłem się na dźwięk tej zabawnej pomyłki. - Nie wszystko w życiu jest tak proste jak w oczach dzieci. Bracia Ali i jej tato odwrócili się od niej, ponieważ się z nami zaprzyjaźniła. Niezręcznie będzie teraz do nich pójść i prosić o uwagę.
- Ja mogę pójść... - zupełnie przekonany o doskonałości swojego pomysłu, przegryzał kolejne kęsy posiłku. Nie zwracając uwagi na to, że znajomość z nami, może być czyjąś wadą.
- Nie. Nie pozwolę ci się mieszać w sprawy dorosłych.
- To ty wybrałeś mi Ali na opiekunkę, a teraz chcesz żebym się nie mieszał. To nielogiczne tato.
- Borys... - Wiedziałem do czego nawiązuje, używając określenia "nielogiczne". Często tym określeniem zwalczałem jego irracjonalne pomysły i wyjaśnienia. Pokonywał mnie moimi własnymi naukami.
- Tato, ty byś chciał wiedzieć, że jestem chory i martwiłbyś się o wujka Igora, gdyby naprawdę coś mu się stało.
- Niedobre porównanie.
- A Ali mama?
- Nie znam jej.
- Jest miła?
- Mówiłem, nie znam jej.
- Może Ali wspominała, że jest miła. Mógłbyś do niej pojechać i...
- Wiesz... To też trudne. Pani Harris jest bardzo chora i porusza się na wózku, poza tym tak naprawdę nie jest jej... - Nie, tego chłopcu nie musiałem mówić.
- Tato?
- Tak?
- Mogę jechać do Jurija? Mamy więzy... - z nadzieją spojrzał na mnie syn.
- Tak - wsparłem łokcie o blat stołu, splatając dłonie u szczytu rak - zadzwonię zaraz do Juli i jak chcesz, to Oleg zawiezie cię do brata. - Byłem to winien chłopcu, Ali, ale i samemu Jurijowi. Są faktycznie sprawy ponad ludzkimi uprzedzeniami, które nie wiadomo kiedy mogą stać się jedyną trwałą wartością w życiu. Te dzieci nie były niczemu winne i za małe żeby liczyć konsekwencje postępowania dorosłych. A być może moją wartość ma właśnie wyznaczać poczucie szczęścia jedynego syna, którego mam, i dla którego na długo pozostanę bez wad.
- Naprawdę?! - upewniał się przejęty.
- Tak... Jest piątek, jutro masz wolne. Nie widzę problemu. Pamiętaj tylko, że będziesz gościem, więc zachowuj się jak uprzejmy gość. - Porozumiewawczo mrugnąłem do dziecka.
- Super! Idę pożegnać się z Ali i biegnę po kilka zabawek, które pokażę bratu. - Nie dokończył jedzenia, a pęd po schodach rozniósł się po całym domu.

DZIEWCZYNA OD ZARĘCZYNWhere stories live. Discover now