ROZDZIAŁ 3

6.7K 453 44
                                    

Chwilę obserwowałam młodego mężczyznę, na którego życiorysie widziałam sporo rys i skaz, i jakoś mocno nie pasowało mi to do tej zabawy z kilkuletnim chłopcem na wiosennej trawie CP. Gryzło się to też z faktem, że miałby być agentem, pracującym dla rosyjskiego rządu. Z drugiej strony jednak pamiętałam, jak wiele przypadków okazywało się trafnie rozpoznanych przez centralę. Niemniej, ten widok beztroskiej zaczepki był dokładnym odwzorowaniem fleszy, jakimi karmi się amerykańskie rodziny w reklamach płatków, lub zabawek dla dzieci. Chłopiec miał swój autorytet, punkt odniesienia dla wszystkiego, co go dotyczy i otacza, a Sergiej Aristow kogoś, przed kim mógł bez konsekwencji odkrywać najcieplejsze uczucia.

- Dzień dobry... - podeszłam wolno i spokojnym głosem przerwałam wyczerpującego berka.
- Dzień dobry... - roześmiany jeszcze Sergiej uspakajał syna, by na piętnaście minut móc podzielić swoją uwagę na naszą dwójkę. - Jest Pani przed czasem - oznajmił, zerkając na znajomy zegarek.
- Tak jak Pan tego wymagał.
- Projekt gotowy?
- W rzeczy samej... - uniosłam  białą kopertę z kilkoma rysunkami w środku. Mężczyzna  sprawnie przejął zlecenie, a ja w tym czasie podawałam wypadającą piłkę chłopcu.
- Borys ma świetną koordynację - stwierdziłam w uznaniu.
- Nie mówiłem, jak ma na imię... - podejrzliwie spojrzał na mnie, wstrzymując analizę szkiców.
- Pan nie, ale już asystentka w pańskim biurze owszem - wybrnęłam  z zakłopotania, czując, jak lustruje moją sylwetkę, gdy nadal udawałam zainteresowanie wyłącznie kontynuacją zabawy z dzieckiem.
- Lubi pani dzieci? - Dziwne pytanie zmusiło mnie do zrównania się z Rosjaninem.
- Nie wiem. Nie mam ich, moi bracia też się jeszcze nie postarali.
- Ale radzi sobie pani całkiem nieźle.
- Być może to ten sam intelektualny poziom - próbowałam zażartować.
- Z iloma braćmi musiała pani dzielić rodzinny dom?
- Mam ich czterech i sporo pan chce o mnie widzieć. - Zaakcentowałam, że ta niesymetryczność sił przestaje mi odpowiadać.
- Dopuściłem panią do swojego dziecka, mam prawo panią sprawdzić.
- Z każdym pan to robi?
- Tak.
- Nie ufa pan ludziom.
- Pani ufa?
- Nie potrzebuję innych ludzi. Mam zbyt wysoki poziom samodzielności, żebym zmuszona była polegać na innych.
- Cenię to - z uśmiechem, którego źródło znał tylko on, nadal kartkował moją pracę.
- Dlaczego nie mieszka pan w Rosji?
- Skąd pani wie, że nie mieszkam?
- Jest pan tu z synem, oddał pan zegarek na spory termin naprawy... Wnioskuję, że nie wakacje.
- Nie wakacje, ale nie podjąłem ostatecznej decyzji na jak długo.
- Obraził się pan na Moskwę?
- Sporo pani o mnie wie - wyprostował się nagle w nieokreślonej podejrzliwości.
- Tylko tyle, ile mówią rzeczy i ludzie wokół pana. Pięć albumów o stolicy na pańskiej półce w gabinecie, jasno sugerują pańskie słabości.
- Proszę tę wiedzę w takim razie wymienić na kilka informacji o sobie.
- Interesują pana inni ludzie?
- Tak, o ile znajdują się w odległości nie mniejszej niż dziesięć metrów.
- To ze strachu, czy złych doświadczeń?
- Sądzi pani, że się czegoś boję? - pytał, gdy ja w ostatniej chwili zdążyłam chwycić chłopca przed upadkiem w sporą kałużę.
- Hej! - doszedł do nas mężczyzna, kucając  przy chłopcu i łapiąc go troskliwie za ramiona. - Musisz uważać... - pouczył dziecko i dla dalszego bezpieczeństwa, złapał za rączkę, ruszając spacerem.
- A piłka? - spojrzałam na pozostawioną zabawkę i już na plecy tej dwójki.
- Człowiek za nami... Zabierze ją. - No tak... Tyle swobody mogło gwarantować dodatkowe zabezpieczenie. Zastanawiałam się więc już tylko, jaki mój następny krok miałby w sobie najmniej naturalności.

- Minęło piętnaście minut! Znajdzie mnie pan! - Krzyknęłam za niedawnymi towarzyszami i postanowiłam jednak tym razem odpuścić, choć pytań miałam długą listę. Nadal też nie odkryłam jego przestrzeni. Miejsca, w którym nie obawiał się myśleć.
- Zapraszam! - bez odwrócenia się, gestem wzniesionej dłoni, zezwolił jednak na dalsze towarzystwo. - Dobre... - skąpo ocenił moje projekty, oddając kopertę, gdy po chwili dotarłam.
- Lubię ten płomienny zachwyt... - ironizowałam z uśmiechem.
- Ustalamy jedną rzecz...
- Nasza znajomość jest czysto zawodowa panie Aristow. Nie musi mnie pan instruować, bym odpuściła sobie wszelkie niewieście westchnienia. Nie trzeba się obawiać niczego więcej niż wysokiej ceny za zlecenie - popatrzyłam odważnie w zbyt doświadczone oczy.
- Nie taką kwestię miałem przygotowaną. Nie sądziłem, że po jednym dniu kilkuminutowych rozmów zmuszony jestem ostrzegać kobiety, że ich płeć nie interesuje mnie w żadnym kontekście. - Teoretycznie kpił, ale ja wiedziałam, że po moich słowach oddycha mu się lżej.
- Cokolwiek chciał pan powiedzieć, nie mam sprzecznych oczekiwań z tym, po co tu się spotkaliśmy.
- Nie zastanowiło to panią, dlaczego dałem pani te piętnaście minut? - zapytał pięknym rosyjskim językiem.
- Proszę mnie oświecić? - Nie miałam problemu z lingwistycznym przestawieniem się.
- Mój syn ma problem z asymilacją. Płoszy się i traci komfort, gdy jedyne dźwięki, jakimi karmiony jest jego mózg to angielski. Jest pani młoda i doskonale zna rosyjski. Chcę, żeby poświęciła mu pani kilka godzin dziennie i pomogła zintegrować się z Nowym Jorkiem.
- Jestem jubilerem panie Aristow, nie opiekunką do dzieci.
- W dodatku samotną, bez kota i co zaskakujące, wyśmienicie wykształconą. Nie miała pani nigdy konfliktu z prawem ani narkotykami, a Borys wyraźnie panią polubił - spojrzał na dłoń chłopca, która nie wiem kiedy, chwyciła też moją dla równowagi.
- To jakieś kuriozum... Jest mnóstwo w tym mieście profesjonalnych niań, mówiących nawet po chińsku, które zajmą się małym choćby przez całą dobę... - To był najlepszy, mocno spóźniony prezent gwiazdkowy, o jakim mogłam marzyć. Sergiej Aristow sam mi się podkładał. Nieświadomie otwierał mi drzwi do swojego świata. Musiałam jednak jeszcze trochę przeciągnąć tę line, żeby zaczął mnie błagać i efekt uznał za spory osobisty sukces.
- Zdziwiłaby się pani.
- Mam przygotować prezent dla pańskiej bratowej, a nie karmić marchewką przedszkolaka.
- Co w tym złego?
- Zająłby się pan moim kotem, gdybym takowego miała, tylko dlatego, że uznałabym, iż uwielbia Rosjan?
- Nie.
- Więc dostrzega pan niedorzeczność tej propozycji.
- Nie, bo mam uczulenie na sierść - zakończył uśmiechem satysfakcji.
- Ja lubię koty! - odezwał się nagle Borys, który od paru sekund wykorzystywał nasze ręce do najlepszej huśtawki.
- Pieniądze to nie problem... - uśmiechnął się, przenosząc spojrzenie z syna na mnie.
- Dla mnie też nie. Nie potrzebuję dodatkowego zajęcia.
- Nie zaproponuję tego po raz kolejny. Sprawdziłem cię i odpowiada mi twoja karta. - Chciałbyś! Wszystko w sieci o mnie lub gdziekolwiek indziej, jest tylko sprawnie utkanym życiorysem.
- Wszyscy tak mają?
- Kto wszyscy?
- Bogacze... Każdego trzeba prześwietlić, bo macie defekt zaufania?
- Nie wiem, jacy są inni. Ja mam swoje powody. Nie mogłem tylko doszukać się, skąd znasz rosyjski?
- Szybko przeszliśmy na "ty".
- Mam tak tylko z bliskimi, a opiekunka mojego syna nie może być już obcą.
- Nie powinno się tego faktu przepić mocną wódką?
- Nie pijesz. Oboje o tym wiemy. Zgadzasz się? - Zdziwiłbyś się mój drogi, jak pojemny mam żołądek i sprawną wątrobę.
- Nie dostrzegam korzyści. Co niby mam z tego mieć?
- Rozwój firmy twojego ojca może nabrać nieoczekiwanie sporego rozpędu, a za tym i twoja sława, jeśli polecę was kilku zamożnym znajomym.
- Sądzisz, że może mi na tym zależeć i że wymiana tej obietnicy za czas dla twojego dziecka to właściwe równanie? A co jeśli w gruncie rzeczy jestem nudną panienką z zepsutego miasta cieni, z którą Borys będzie się uwsteczniał, oglądając cartoonnetwork?
- Na ten moment chcę panią. Jeśli znajdę kogoś lepszego i mniej upartego, poinformuję.
- I znów jesteśmy na "pan-pani" - uśmiechnęłam się szeroko. - Wie pan, że nigdy nie opiekowałam się dzieckiem?
- Wiem. Właściwie nawet sporo... Skąd jednak ten rosyjski? - spojrzał na moment, rzekłabym nawet, że podejrzliwie.
- Muszę mieć jednak jakąś tajemnicę - uśmiechnęłam się, licząc że odpuści i nie uzna tematu za warty drążenia.
- Umowa stoi? - wstrzymał krok, a ton jego pytania daleki był od oczekującego na sprzeciw.
- Maksymalnie dwa tygodnie. Tyle wystarczy na to zadanie.
- Zadanie? - zdziwiony użytym słowem, uniósł skroń.
- Na znalezienie kogoś z bardziej odpowiednimi kwalifikacjami. I jedyna korzyść, jaką w tym widzę, to możliwość osobistego doszlifowania w rozmowach z rdzennym Rosjaninem.
- Umowa stoi. Sergiej... - wyciągnął zadbaną dłoń na wprost mnie, gotową na odwzajemnienie gestu.
- Allyiah... - zareagowałam zgodnie z oczekiwaniami.
- Teraz kilka wskazówek... Potrzebuję cię, żebyś zawoziła Borysa do przedszkola, odbierała go po sześciu godzinach i przez następne cztery czekała do mojego przybycia.
- Niedługa lista... Nie miał do tej pory żadnej niani? - Oczywiście, że miał, ale pewnie Meksykanka średnio spełniała jego wymagania, choć była zawodową pianistką. Miała jeszcze jedną wadę - wiek. Była tuż przed pięćdziesiątką i miała pewnie sporą barierę przed przysłowiowym kulaniem się z chłopcem po podłodze.
- Powiedzmy, że nie tego szukam.
- Dobrze... Coś jeszcze?
- Mężczyzna za nami to Oleg. Będzie waszym cieniem, więc o nic nie musisz się martwić.
- Jak tak mówisz, to już się martwię.
- Zaczniesz od jutra. O siódmej podejdzie po ciebie samochód z synem i będzie to wasz pierwszy dzień.
- Sergiej... Pozbądź się tego idiotycznego dyktatorskiego tonu. Nie pracuję dla ciebie, po prostu pomogę. I oby nikt z większą dozą rozsądku nie chciał mojej odpowiedzi "dlaczego?". - I kwestia wejścia w najbliższe środowisko Arsitowa załatwiona.
- Nikt nigdy nie nazwał mnie idiotą.
- Ja też tego nie zrobiłam - spojrzałam szybko na mężczyznę i sprawnie zeszłam do poziomu dziecka, by oznajmić mu w co przerodzi się nasze dzisiejsze poznanie.

- Borys... Mam na imię Allyiah (wym. ALAJA), ale możesz do mnie mówić Ali. Od jutra zabiorę cię w najfajniejszą amerykańską przygodę i pokażę ci, że w Nowym Jorku też może być ciekawie.
- Nie lubię pianina... - Tyle był w stanie wyjawić chłopiec, zrzucając z siebie największy ciężar.
- Lubisz słuchać jak gra tato?
- Tak! - radośnie pokiwał potwierdzająco głową.
- A chcesz być jak tato?
- Chcę!
- To może naucz się tylko tyle, żeby móc grać razem z nim - szybkie porozumienie gdy popatrzyłam ku górze i kilka uśmiechów w kierunku dziecka, było ostatecznym zawarciem umowy.

- Dlaczego Alliyah? - kontynuował przepytywanie, gdy ruszyliśmy dalej ojciec chłopca.
- Dlaczego Sergiej?
- Sergiej Prokofjew. Moja matka była zakochana w jego muzyce.
- Pianista...
- Tak... Ja z moim bratem też gramy, ale to wiesz.
- Sergiej... - zatrzymałam się na moment - ja też po prostu potrafię korzystać z sieci. Znając rosyjski, mam tę łatwość i możliwość, że sporo informacji krąży po twojej rodzimej stronie.
- Każdym klientem się tak interesujesz?
- Tylko tymi, którzy niszczą tak bezrozumnie Breitlinga za sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
- Nie jesteś ciekawa okoliczności?
- Jeśli powiem, że nie, to wzbudzę podejrzenia?
- Kobiety lubią wiedzieć wszystko.
- Moje "wszystko" kończy się na rodzinie, wykształceniu i pasjach. Osobiste doświadczenia pozostawiam prywatnym sferom ich właścicieli.
- Powiem tak... Nie ufam ludziom, a szczególnie kobietom. I to jedna z nich była właśnie przyczyną nieplanowanego wydatku dwudziestu tysięcy dolarów w waszej firmie.
- To przykre...
- Przykre? 
- Że jesteś kolejnym mężczyzną z awersją do kobiet. Zawiedzionym, zezłoszczonym, który pewnie już zdążył złożyć przysięgę samotności. Jesteście w tym chyba bardziej melodramatyczni i wyczuwam lekkie zachwianie proporcji.
- Kobiety niestety bywają coraz podlejsze.
- Wymóg czasów i płci przeciwnej. Chcecie przedsiębiorczych i ambitnych; wymagających i mniej histerycznych, no to kończy się to wstawieniem kolejnej "lodówki" we własnej przestrzeni.
- Powinienem się chyba zgodzić... Mam właśnie taki błąd na koncie.
- Nie pierwszy i nie ostatni. Na tym polega ta gra...
- Gra?
- Gra w życie. Bez relacji międzyludzkich nie funkcjonujemy, ale przez nie też marnotrawimy czas i uczucia. Nie ma porozumienia, natomiast nie ma sensu przybijać się do krzyża.
- Skąd w młodym człowieku tyle dystansu?
- Lata szkoleń... - szczerą odpowiedź ubrałam w żartobliwy ton.
- Podobają mi się twoje rysunki. Dasz radę pogodzić Borysa ze zleceniem?
- Nie pytaj, kiedy już się zgodziłam.
- Masz jakieś pytania do mnie, na które nie znalazłaś odpowiedzi w internecie?
- Nie. Mam zająć się Borysem, a nie tobą. Tyle wiedzy starczy, o resztę zapytam Juniora. - Śpiewający jakąś rosyjską rymowankę chłopiec, zacisnął w cytrynowym grymasie białe ząbki, imitujące szeroki uśmiech i potwierdził, że wie o kim rozmawiamy.
- Do jutra? - Zadowolony z rezultatów negocjacji, ostatecznie żegnał się ze mną w bramie parku. - W razie jednak jakiś wątpliwości... - szykował w telefonie pewnie klawiaturę do przesłania mi sygnałem swojego numeru.
- Mam. Nie fatyguj się...
- Masz?
- Musiałeś podać na jubilerskim zamówieniu.
- No tak... - uśmiechnął się z westchnieniem. Chyba pierwszy raz tak naprawdę swobodniej.
- Widzimy się jutro po twojej pracy. Nie zawiodę Borysa, jeśli potrzebujesz takiego zapewnienia, a kosztorys za bransoletkę przekażę Olegowi.
- Masz dobrą pamięć.
- Czasami wnioskuję, że za dobrą. Do jutra Borys... Trzymajcie się...
- Do jutra Ali... - odpowiedział chłopiec, a mój język po tym jednak długim spotkaniu, wcale nie tęsknił za powrotem do angielskiego. Teraz w przerwie przed jutrzejszym rozeznaniem mogłam spokojnie wziąć się za pierwsze szlify surowych rubinów. Każdy z nich miał utwierdzić Aristowa w przekonaniu, że niczego więcej nie może się po mnie spodziewać. Uzyskane towarzystwo dla syna to zaledwie dodatkowy mój atut w jego oczach, a dla mnie konieczne uśpienie i spore możliwości. Zatem do jutra Aristow... - z tą myślą odprowadziłam wzrokiem ojca i syna do zaparkowanego przy krawężniku czarnego Hammera H3.

Od Autorki:

I nastał rozdział 3😊

DZIEWCZYNA OD ZARĘCZYNWhere stories live. Discover now