ROZDZIAŁ 27

3.3K 323 18
                                    

- Kurwa! Niech to szlag! - Tylko tyle mogłem wykrzyczeć do urwanego połączenia. Harris wyrzuciła aparat. Ta idiotka wywaliła przez okno sprzęt za kilkaset dolarów, tylko dlatego, żeby nie mieć ze mną jakiegokolwiek kontaktu. Jak ja nie znoszę tych babskich histerii i pseudomanifestów.
- Jaki plan? - Oleg z przedniego siedzenia spokojnie zapytał.
- Nie mam pojęcia - przesunąłem dłonią po zmęczonej od wrażeń twarzy. - Na dziś może wystarczy kontaktów z innymi.
- Z czym masz większy problem: z sobą, czy Harris?
- Z sobą, ale przez nią.
- Może faktycznie się zakochałeś! - przyjaciel rubasznie zaśmiał się, licząc pewnie, że pociągnę ten żart. - Bardzo chcesz stracić pracę? - Sugestia z mojej strony była jasna.
- Nie ma żadnego błędu w zamknięciu? Nie uwolni się? - sprawnie zmienił temat.
- Musiałaby wejść do szybu wentylacyjnego, do którego ciężko wsunąć karton po butach, albo na parapet i odwiedzić sąsiadów, co równa się pewna śmierć. Innych opcji nie ma.
- Może im głupsze rozwiązanie, tym lepsze dla niej?
- Nie zaryzykuje życia. To nie opowieść o Jamsie Bondzie, a latać jak Batman też nie potrafi.
- Skoro to cię uspokaja... - Przyjaciel nie dodał nic więcej, a ja przepędziłem z myśli chwilowe wątpliwości.
- Zostawię wszystko na jutro. Być może lepszy dzień... Jak rozwiąże kwestię Harris, zastanowię się jak jej nie uszkodzić.
- Zalazła ci za skórę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo, a z drugiej strony...
- A z drugiej strony zabrał byś ją na ślub Igora, by mieć przy sobie kogoś, kto doskonale odczytuje ciebie i twoje położenie.
- Na początku nawet zapytałem o to...  Ale to kompletna głupota. Jesteśmy skazani na niedogranie.
- Pogoniła cię z tym pomysłem... - uśmiechnął się lekko i nie oczekiwał wyjaśnień. Oleg być może nie we wszystkim zachowywał się jak przebiegły lis, ale inteligencji z pewnością nie można mu było odmówić.
- Ślub po jutrze. Będę sam nosił ten za ciasny garnitur.
- Z Harris przynajmniej miałbyś towarzystwo do kieliszka.
- Nie będziemy przyjaciółmi. Może to i dobrze, że odpuściła sobie delikatność na wstępie. Nie ulegam jej niekontrolowanej kobiecości i czuję się w porządku z tym wobec moich zleceniodawców.
- Kłamca... - drażniąco spokojnie podsumował Oleg.
- Tak myślę i tak czuję.
- Chciałbyś, a ja dostrzegam...
- Koniec tematu. Powiedziałem to, co usłyszałeś, bo tak myślę. Nic ponad to się nie wydarzy. - Przyjaciel wykorzystał już całkowicie możliwości spoufałego dialogu ze mną. Wszystko co mogło zaburzyć mój racjonalizm wobec Harris, zamknąłem w ostatnim zdaniu. Jestem po prostu lepszy w tej robocie i nie ulegam słabościom, a taką niewątpliwie przez moment był zwyczajny brak kobiety.
- W porządku. Nie podpuszczam cię więcej... - Kierowca już zamilkł. Nie dodał nic więcej i obu nas uraczył dobrą muzyką z radia.

***
- Jestem wariatką, jestem wariatką, jestem wariatką... Spadnę i zostanie po mnie jedynie czerwona plama, której lata zmiennego klimatu nie wytrą z chodnika. - Powtarzałam na głos do siebie, uznając swój pomysł za zbyt ryzykowny, niestety będąc już poza mieszkaniem. Trzymałam się chłodnego gzymsu, przesuwając drobnymi krokami nagie stopy po lodowatym jak na początek kwietnia parapecie i analizując jednak, czy odwrót od tego pomysłu będzie faktycznie tym, co mnie zadowoli. Aristow zwinął mi wszystkie moje ciuchy i buty, jakby obawiał się, że będę w stanie zrobić z nich wehikuł czasu lub urządzenie do teleportacji. Kusa piżama, w której przyjdzie mi teraz w ramach zakładanego sukcesu przemierzyć drogę do wolności, z pewnością zaskoczy wielu. - Dobra Ali... Robiłaś w życiu gorsze rzeczy i bywałaś większą idiotką. Myśl o tym przez kogo tu jesteś i o słodkiej zemście. Kogo nie nawidzisz? Komu chcesz dać po pysku? Komu za chwilę zniszczysz życie? Jesteś już blisko... Jeszcze kilka centymetrów... - Rozgrzewałam smagane wiatrem półnagie ciało i pilnowałam by nie spojrzeć w dół. Aristow, który zapewne wyciśnięty w ciepłą pachnącą pościel spokojnie śni o swoim planowaniu nad światem, będzie miał bardzo przykry poranek. Zanim jednak to nastąpi...
- Boże! Myślałam, że nigdy nie spojrzysz w moją stronę... - zziębnięta wcisnęłam się przez otworzone przez nieznajomego okno.
- Ale... O co w ogóle...? Skąd ty..?
- A ty dlaczego nie śpisz o trzeciej nad ranem, co? - przerwałam strzępiące się pytania mężczyzny, próbując jednocześnie wyrwać go z zaskoczenia.
- Booo... Cierpię po rozstaniu i... - Spojrzenie nadal zbyt przerażone śledziło moje ruchy, które w tej chwili pomagały mi tylko odnaleźć jakaś ciepłą bluzę w stercie porozrzucanych w salonie ubrań gospodarza. - Wyjaśnisz mi to, co się tutaj dzieje? - Wydobył w końcu z siebie coś bardziej płynnego.
- Masz bałagan - wskazałam spojrzeniem na pokój - a mi niestety zdarza się zbyt często lunatykować. Budzę się potem w mieszkaniu obcych ludzi i to cała historia. - Zaciągnęłam wysoko pod szyję zamek czarnej bluzy i gotowa do wyjścia dodałam tylko: - Zrób pranie, porządek z sobą i znajdź fajniejszą dziewczynę. Na razie! - Lustrzany układ apartamentu jasno odkrywał przede mną drogę do wyjścia.
- Hej! - Mężczyzna nie godził się jednak na tak skąpe tłumaczenia i ruszył za mną. Kto by pomyślał, że jest w nim jakakolwiek energia. - Przecież mogłaś tam zginąć! To jakieś cholera dwanaście pięter. - Dzieląc się nieuzasadnioną troską o mnie, nadal dociekał, jakim cudem dziewczyna w nocnym wdzianku wcisnęła mu się nieproszona z miejsca zarezerwowanego wyłącznie dla gołębi i czyścicieli szklanych wieżowców.
- Nie mogłam. - Spokojnie, ale zdecydowanie  oznajmiłam. - Muszę najpierw zemścić się na kolesiu, przez którego ryzykowałam i wyrównać rachunki z niewdzięcznikami. Potem prawdopodobnie będę miała poważniejsze problemy z utrzymaniem życiowych funkcji. A tym czasem dzięki za wpuszczenie i chwała, że dziś jednak doskwierała ci bezsenność. Bluzę zabieram! - I gdy już właściwe zamykałam drzwi, co miało być idealnym zakończeniem, mężczyzna jeszcze dręczył:
- A twoje imię?! - Wciąż na boso znajdowałam się już  na korytarzu, a koleś w wymiętym podkoszulku i dresowych spodniach, darł  się za dziewczyną wychodząca z jego mieszkania w bardzo niepełnym ubraniu. To była średnia scenografia i niewiele mojej ochoty w poznawaniu kolejnego nieudacznika. Swoją drogą, jak stać kogoś takiego mdłego na takie lokum? Tym razem jednak nie zgłębię tej historii. Muszę po prostu gdzieś się dostać... Najlepiej tam, gdzie nie sięga analityczne myślenie Aristowa.

DZIEWCZYNA OD ZARĘCZYNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz