Rozdział 48

7.4K 194 139
                                    

Od naszego ślubu minęło dokładnie pół roku w czasie, którego nasza miłość przeżywała nowy rozkwit. W podróż poślubną wybraliśmy się tylko we dwoje na kilka dni. Przykro mi było zostawiać Stellę, ale chciałam spędzić trochę czasu z mężem i móc nacieszyć się jego obecnością i mieć go dla siebie na wyłączność. Domenico miał zająć się wszystkimi sprawami na Sycylii i Czarny wiedział, że poradzi sobie z tym zadaniem, ponieważ zastępował go już po postrzale i doskonale wykonywał wtedy swoje obowiązki co upewniło go, że może poświęcić kilka dni tylko dla mnie. Zaznaczył jednak, że jeśli wyniknęłyby jakieś nieprzewidziane komplikacje to młody niezwłocznie ma go o nich poinformować.
Na szczęście jednak nic takiego nie miało miejsca i oprócz kilku rozmów telefonicznych przez pięć dni Massimo był tylko do mojej dyspozycji.

Po powrocie rozpoczęliśmy proces adopcji Stelli przez Czarnego. Nie trwał on długo przez znajomości Dona z różnymi ważnymi ludźmi i tak naprawdę po zawarciu przez nas związku małżeńskiego było to tylko czystą formalnością. Nasza córka nazywała się teraz Stella Matos-Torricelli. Tak jak Massimo obiecał miałam prawo wyboru i uszanował moją decyzję. Nie dał mi odczuć, że ma do mnie żal z powodu tego, że zostawiłam jej nazwisko biologicznego ojca, ale zaakceptował to co postanowiłam. Czułam, że tak będzie właściwie i z szacunkiem do każdego z nich.

Trzy miesiące temu byliśmy zmuszeni odnowić przysięgę przed współpracownikami Dona czego oboje się spodziewaliśmy. Tym razem nie była to skromna uroczystość, ale wielkie wydarzenie. Nie tak dostojne jak to za pierwszym razem, ale również eleganckie i wyniosłe. Dopasowałam się do jego charakteru i byłam dumna z tego, że mogę być częścią ich wspólnoty. Massimo był pod ogromnym wrażeniem tego jak poradziłam sobie z niechęcią przebywania z tymi ludźmi, ale zrobiłam to dla niego, aby wiedział, że zawsze będę stała u jego boku nawet jeśli nie jestem zadowolona z tego co muszę zrobić. Będę jego towarzyszką na której zawsze może polegać i już nigdy postaram się go nie zawieść.

Jest dwudziesty ósmy luty, a ja jestem w drodze do szpitala z moim mężem. Nie wiem kto jest w tej chwili bardziej przejęty i komu bardziej potrzebny jest lekarz, ale wiem tylko tyle, że jeśli zaraz nie znajdę się na porodówce to urodzę w tym pieprzonym samochodzie.

Czarny chciał zrobić mi niespodziankę w naszą półroczną rocznicę ślubu i zabrał mnie na kolację do restauracji. Chciał wykorzystać ostatni moment na trochę czasu we dwoje, ponieważ za kilka dni miałam termin porodu. Ucieszyłam się na ten pomysł, bo zdawałam sobie sprawę, że już niedługo nasze życie diametralnie się zmieni i czasu, którego mamy dla siebie i tak zdecydowanie za mało będzie jeszcze mniej.

Nie wiem tylko kto miał większą niespodziankę podczas kolacji, bo widok Dona na odpływające mi wody w czasie posiłku był po prostu bezcenny. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak  spanikowanego. Jaka szkoda, że Olga tego nie widziała...W sumie może to i lepiej, bo chyba nabijałaby się z niego do końca życia.

Po kwadransie byliśmy już w szpitalu i pielęgniarki zabrały mnie na salę porodową. Czarny cały czas mi towarzyszył i mimo tego, że był przerażony chciał być ze mną w tej chwili i razem przywitać nasze maleństwo. Nie znaliśmy płci naszego dziecko, ponieważ zdecydowaliśmy, że tak będzie lepiej. Najważniejsze było dla nas, aby było ono całe i zdrowe i na wizytach kontrolnych na które zawsze chodziliśmy razem otrzymaliśmy takie właśnie informacje. Mieliśmy przygotowane imię dla dziewczynki jak i dla chłopca.

Skórcze były coraz silniejsze i ból stawał się nie do zniesienia. Massimo trzymał mnie za ręce i dodawał otuchy. Krzyczałam jak wariatka, a on szalał ze zdenerwowania rozkazując wszystkim, aby zrobili coś żebym tak nie cierpiała. Lekarz chciał go wyrzucić z Sali, ale uprosiłam go przez towarzyszący ból, aby tego nie robił. Zgodził się pod warunkiem, że Don się uspokoi i mimo trudności jaką mu to sprawiało starał się nie mówić im co mają robić.
Oczywiście muszę mieć cesarskie cięcie,  ponieważ po przeszczepie serca inny poród nie wchodził w grę, gdyż jest to zbyt ogromne obciążenie dla organizmu.
Dostałam znieczulenie w kręgosłup i gdy już byłam gotowa oddzielono nas parawanem, abyśmy niczego nie widzieli. Byłam w miarę spokojna, ponieważ przechodziłam przez to samo ze Stellą, więc jakoś bardzo się nie denerwowałam. Czego nie mogę powiedzieć o Czarnym, który jest po raz pierwszy w takiej sytuacji, a ponadto w tej chwili na świat przychodzi jego potomek. Dlatego nie powinnam się dziwić, że jest cały spocony i blady, ale jednak bardziej się martwię o niego niż o siebie w tej chwili. Jeszcze mi tu zejdzie na zawał i co wtedy?

Z moich rozmyślań wyrywa mnie głośny płacz dziecka, co powoduje, że łzy wzruszenia spływają mi po policzkach.

- Gratuluję państwu, to chłopiec.

Spoglądam na męża, który ma podobnie jak ja zaszklone oczy. Oparł swoje czoło o moje i razem płakaliśmy ze szczęścia, że wszystko się powiodło po naszej myśli. W oddali było słychać płacz naszego syna, który był myty i badany przez lekarzy.

Gdy przewieziono mnie na salę poporodową, która bardziej przypominała pokój hotelowy, przyniesiono nam ubranego noworodka z informacjami, że jest silny i zdrowy. Pielęgniarka położyła obok mnie zawiniętego w rożek chłopca, ponieważ po cesarce przez kilkanaście godzin nie mogę się podnosić. Nasze 3200 gramów szczęścia jest najpiękniejszym dzieckiem jakie widziałam razem z naszą córką.

- Chcesz go potrzymać? – zapytałam męża, który nie spuszczał wzroku z syna.

- Oczywiście, nie wiem tylko czy umiem.

- Na pewno umiesz, przecież zajmowałeś się Arianą i Lucą.

- Masz rację.

- Idź do tatusia – powiedziałam do maluszka i zachęcając tym samym Czarnego, aby go wziął w swoje ramiona.

- Witaj Michele Torricelli – powiedział dumnie Massimo.

Od porodu minęły już dwa miesiące, które były bardzo intensywne. Nieprzespane noce porządnie dawały nam się we znaki, ale radość z tego co udało nam się stworzyć była nieporównywalnie większa.

Massimo dalej dużo pracował, ale każdą wolną chwilę starał się poświęcać naszej trójce. Pierwsze co zawsze robił po powrocie, to zabierał Stellę na wspólne zabawy. Po narodzinach Michela nic sie nie zmieniło w tej kwestii i dalej ubóstwiał ją jak szalony. Nic dziwnego jest przecież jego mała księżniczką.
Dopiero gdy skończył wygłupy ze Stellą przychodził do nas, aby sprawdzić jak się mamy i odciążyć mnie trochę w obowiązkach lub abym ja mogła spędziła trochę czasu z córką sam na sam. Wiem, że tego potrzebowała tak samo jak ja, bo jesteśmy ze sobą bardzo związane i nie chcę aby wypominała mi tak jak Luca Oldze, że nie miała dla niego czasu. Muszę starać się tak organizować swój dzień, aby mieć możliwość na chwile z moją kruszynką jak i z mężem, z którym ostatnio mamy mało czasu dla siebie.

Uśpiłam dzieciaki i postanowiłam, że spędzimy dziś z Czarnym namiętne chwile. Miałam ogromną ochotę na seks, którego nie uprawialiśmy od bardzo dawna, ponieważ obowiązywał mnie okres połogu, który właśnie dobiegł końca.

Czekałam z utęsknieniem na moment, w którym będę kochać się z mężem i znów stając się  jednym ciałem, aby utwierdzić naszą piękną i romantyczną miłość.

Massimo czekał na mnie bez koszuli na naszym łóżku, gdy wróciłam od dzieci z bezalkoholowym szampanem i dwoma kieliszkami. Wiedziałam, że to będzie wyjątkowa noc z cudownym zakończeniem.

- Część, mała – powiedział zalotnie.

Zbliżyłam się do niego z dwuznacznym uśmiechem i usiadłam naprzeciw. Mężczyzna otworzył butelkę i nalał nam jej zawartość do kieliszków.
Upiłam jeden łyk i pocałowałam jego usta, których nie mogłam się już doczekać. Uwielbiałam ich smak, uwielbiałam każdą część jego ciała. Był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju i to co do niego czułam też takie było. Zanim zaczniemy zatracać się w swoich objęciach muszę powiedzieć mu coś bardzo ważnego, coś czego jestem pewna jak niczego bardziej na świeci i nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

- Kocham cię, Don Massimo Torricelli. Jesteś największą i prawdziwą miłościom mojego życia.


                                   Koniec.

**************************************


Kochane bardzo serdecznie chciałam wam podziękować, że byłyście ze mną przez cały czas i pomogłyście w tworzeniu tej historii. To dzięki wam miałam wenę i chęci do pisania losów naszych milusińskich i mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu udało mi się ukoić wasze serca po zakończeniu Blanki, bo wiem, że osób rozczarowanych takich jak ja było wiele...
Dziękuję za wszystkie gwiazdki, miłe komentarze oraz wiadomości.

Trzymajcie się ciepło dziewczyny😘😘😘❤❤❤
Jeszcze raz wielkie dzięki 😘😘😘😘😘😘😘😘🙂🙂😘😘😘😘😘😘😘🙂😘😘😘


Pokonać 365 wątpliwości Where stories live. Discover now