3. Uznależniłem się *

20.6K 488 160
                                    

Pov. Vincent

Czułem się jak lew w klatce. Chciałam się z niej wyrwać, zaryczeć pełną piersią, czułem jak jej pręty zaciskają się coraz mocniej. Brakowało mi w niej miejsca i dusiłem się. Nie mogłem się prawie ruszyć, ani wyprostować nóg.

Tak się właśnie czułem w towarzystwie Victorii, gdy była sztywna jak kłoda i miałem wrażenie że ma kija w dupie.

Bez skojarzeń, zboczeńce!

Nie cierpię, gdy się wzdryga. Nienawidzę, kiedy nie jest sobą. Nie lubię, gdy odpowiada pół słowami. Gardzę tym, kiedy nie mówi mi o swoich odczuciach, emocjach, niechęci, wstręcie i innych denerwujących ją rzeczach.
Wkurzam się, gdy kłamie mi prosto w oczy.

Za to lubię, gdy w jej tęczówkach pojawia się iskra. Nie są wtedy takie bez życia. Kocham to, gdy się uśmiecha. Uwielbiam, kiedy się ze mną przekomaża, jak wczoraj w restauracji. Szanuje, gdy powie mi nie. Doceniam to, gdy się przede mną otworzy. Jestem zaczarowany, kiedy przestaje być taka idealna i wyłuskana, popełniając jakiś błąd.

Leżę teraz w łóżku, obok niej. Patrzę kątem oka jak spokojnie oddycha, mruczy coś przez sen i zmienia pozycję, by było jej wygodnie. Ostatkami sił, powstrzymuje się od dotknięcia jej. Bardzo bym chciał ją teraz przytulić, pocałować, albo potrzymać jej delikatną dłoń.

Nie zrobię tego jednak, chcę by mi zaufała! Była wychowana w toksycznej rodzinie, nie chcę by tak samo myślała teraz.

Kocham ją jak pieprzony wariat, to znaczy że muszę dać jej przestrzeń, by mi zaufała. Nie ważne jakby mnie to nie rozpierdalało

Odkupiłem ją nie tylko, dlatego by była wolna. Chciałem by też mnie pokochała, sama.

- Dzień dobry. - mówię, gdy widzę że dziewczyna otworzyła oczy i zaspale je potarła pięściami. Zanim mi odpowiedziała przeciągnęła się jeszcze na łóżku, dopiero wtedy spojrzała na mnie pół przytomna.

- Dzień dobry. - odpowiedziała ziewając.

- Jak się spało? - zapytałem.

- Nawet... - przerwała, marszcząc na chwile brwi. - Nawet, nawet.

- To dobrze. - mruczę, wyczuwając między nami tą niezręczność. - Dziś przychodzi do ciebie moja matka, by opowiedzieć ci o swoim pomyśle na wesele. - informuje, pomału wygrzebując się z ciepłej pierzyny.

- A ty?

- Co ja? - powtórzyłem po niej z niezrozumieniem.

- Co ty będziesz robił w tym czasie? - sprecyzowała swoją wypowiedź.

- Będę załatwiać swoje sprawy. Spotkam się z moim ojcem, omówimy sprawy z naszym ślubem, kiedy to ogłosimy, porozmawiamy trochę też o twoim ojcu. I wrócę. - wymieniam, by znała mój plan dnia. - A, i prawie bym zapomniał. Moja mama nie gryzie, tylko tak wygląda. - zażartowałem.

- Boże, ale jesteś idiotą. - burknęła pod nosem, a jej głową znowu wylądowała w górze poduszek.

- Uznam to za komplement! - krzyknąłem, po czym wyszłem z pokoju, kierując się do łazienki.

Jest po dziewiątej, a spotkanie z tatą mam na wpół do dziesiątej, więc śniadanie sobie odpuszczę.

Biorę szybki, ciepły prysznic, po czym ubieram szare eleganckie spodnie i czarny golf. Do tego zapiąłem na nadgarstku złoty zegarek, po dziadku od strony ojca i ostatnie co robiłem w łazience to mycie zębów.

Moja rodzina ma to do siebie, że zawsze i wszędzie gdzie się pojawimy jesteśmy nad wyraz eleganccy. Niby nic nie robimy, wyglądamy zwyczajnie, ale wzbudzamy od razu respekt wśród ludzi. I bardzo mi to odpowiada.

ślub ( nie ) chcianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz