24. Pierwszy ślub

10.7K 260 7
                                    

Nieco krótki i chaotyczny, pewnie pójdzie jeszcze do poprawki.

_______________________

Pov. Vincent

Byłem już ubrany w elegancki czarny garnitur z białą koszulą pod spodem, czerwony krawat i eleganckie spodnie. Nie taki miał być nasz prawdziwy ślub, szczerze to różnił się wszystkim co zaplanowały moja mama i Vic.

Tu było biało - zielone, gdy na planowanym wszystko było w kolorach złoto - czarnych, co bardziej mi odpowiadało. Tutaj mamy sztywny, przewidywalny nastrój, gdy tam mogliśmy improwizować. Tutaj są głównie najważniejsi ludzie miasta, gdy tam mieliśmy tylko rodzinę, przyjaciół i bliskie nam osoby. Tutaj było to w środku jakiejś willi z ogrodem, a tam mieliśmy mieć wesele w namiocie i świeżym powietrzu.

Dosłownie wszystko się różniło. Vic nie byłaby zadowolona z takiej ilości sztuczności. Pamiętam jak krzywiła się delikatnie na początku bankietu z powodu tych wszystkich sztucznych uśmiechów. I to w niej najbardziej lubiłem. Pomimo że wychowała się w tym całym szajsie, nie była taka sama jak oni. Nie oceniała po wyglądzie, starała się być miła i wyrozumiała, nie lubiła się kłócić, i popełniała błędy, nawet gdy bała się tego. I to było piękne, nawet jeśli znam ją osobiście tylko półtorej miesiąca.

I tak cholernie za nią tęsknię....

Ale ten plan musi wyjść. Muszę dowiedzieć się kto to, a to doskonała okazja na to. George tu będzie. Może czegoś się dowiemy, gdzie potencjalnie może być moja narzeczona, albo przynajmniej kto jest jej porywaczem.

Modliłem się tylko o to by była cała.

- Synku! - zawołała moja mama, która została specjalnie tu ściągnięta razem z ojcem i paroma innymi osobami na to przedstawienie, prosto z Włoch. - To będzie najlepszy dzień twojego życia, Victoria musi być dumna, że będzie miała takiego mężczyznę u swojego boku. - mówi uśmiechając się nienaturalnie szeroko i poprawiając mi garnitur.

- Na pewno. Ja też jestem szczęśliwy, że będę miał ją za żonę. - odpowiadam jej, po czym udaje zestresowanego. Zgodnie z planem, przed całą tą widownią która patrzy na nas ukradkiem.

- Nie stresuj się, kochanie. Zanim się obejrzysz będzie po wszystkim. - uśmiecha się jeszcze raz, po czym puszczą mi oczko i odchodzi w stronę taty, który ją obejmuje.

Pewnymi momentami mam wrażenie, że Victoria i moja mama to dwie krople wody. Obie nienawidzą być w centrum uwagi, kochają czekoladowe wypieki, mówią w podobny sposób i nawet trochę przypominają siebie z wyglądu. Obie mają ciemne włosy, tylko moja mama ma je ścięte do połowy szyi, obie mają figurę jabłka, przez co mają większe uda i i biodra, ale ani mi ani tacie to nie przeszkadza, dziewczyny są także dość niskie, uśmiechnięte oraz mają podobną mimikę twarzy. Czasem jak rozmawiałem z moją mamą, miałem przed oczami delikatną twarz Vic.

A te dwie kobiety są najważniejsze w moim życiu, nie licząc reszty mojej rodziny. One są mi najbliższe.

Zaraz się zacznie...

Zgodnie z planem zaczęła rozbrzmiewać tradycyjna, nudna, weselna melodia. Tududu, tumdudu... Wtedy miała wejść Victoria. Ale zamiast niej, po kilku minutach, gdy robiłem głupie miny niedowierzania i patrzyłem jak idiota na wielkie drzwi kościoła, wszedł Matteo.

- Vincent? - mówi niepewnie z nietegą miną. Świetny z niego aktor i nie raz nabrałem się na jego sztuczki w szkole średniej. - Bo Victoria... - ciągnął cicho, jakby mówił cicho, ale na tyle by pierwsze dwa rzędy usłyszały.

- Co z nią? - przerywam mu z udawanym niepokojem.

Prawdą jest to że się o nią bałem i martwiłem jak cholera. Ale wiedziałem że ją odzyskam. Przynajmniej musiałem. A teraz musiałem grać.

Jestem niemal pewny, że to sprawka George. Musimy go tylko zdemaskować. Zaprowadzić jak zagubioną owieczkę, prosto w paszczę wilka. A Marco nawet dobrze to obmyślił. W końcu będzie musiał połączyć się z tym całym Szefem, który także jest podejrzany i to przy nim musi być moja Bella.

- Czemu nie wychodzi? Gdzie ona jest, Matteo? - pytam przyjaciela z narastającą wściekłością. Ludzie patrzą na nas zdezorientowani i zaczynają szeptać między sobą.

- Vin, ona uciekła... Z jakimś blondynem. Nie widziałem jego twarzy. - wyjaśnia, a ja udaje że zamieram. Staram się wymalować taki szok na twarzy, jakby działo się naprawdę. I to serio wiele ułatwia.

- Ale... Jak to? - pytam z niedowierzaniem i lekką złością w głosie.

- Widziałem tylko jak wsiadała do jakiegoś auta z blondynem w środku. Odjechali, Vincent. - opowiada zrezygnowany przyjaciel.

Nie odpowiadam mu. Zaciskam pięści i szczękę, przymykając oczy. Widzę przed oczami słodką twarz mojej dzoewczynki, ale z namiastką tego nieznośnego strachu co od razu motywuje mnie do działania.

Schodzę z podestu, gdzie stałem razem z księdzem i nabuzowany emocjami po prostu wychodzę. Za mną podąża Marco, Matteo, mój ojciec i Kelly. Z Beatrice i moja mamą zostaje jeden z ochroniarzy i Pedro, tak dla bezpieczeństwa.

- Dobrze zagrane. - szepcze do mnie mój przyjaciel, gdy szybkim krokiem wychodzę z kościoła.

- Czemu ona to zrobiła?! - mówię sam do siebie, zauważając George, który także wychodzi. - Smith!

- Przepraszam, ja .... Ja nie wiem co się stało. - broni się.

- Była umowa Smith. - warczę, próbując się nie roześmiać.

Nie wierzę, że tak łatwo dał się wciągnąć w tą grę. On doskonale wie gdzie jest jego córka, się czemu teraz udaje zagubioną owieczkę? Co prawda wmówiłem mu że jest ze mną w domu, a ślub odbędzie się bez zbędnych przeszkód.

Nagle słyszę huk. Odwracam się w stronę skąd dobiega. Widzę tylko szary dym i płonący kościół. Serce mi na chwilę staje w miejscu uświadamiając sobie, że była tam około ośmiuset ludzi. I wszyscy są w środku. W tym moja mama i Beatrice.

- Grace! - woła mój ojciec, wbiegając od razu do środka. To samo robi Marco.

Ludzie chaotycznie próbują wyjść z płonącego kościoła, który powoli zaczyna się rozpadać. Ogień już prawie wszystko pochłonął. Konstrukcja legła, a moi rodzice byli w środku.

Matteo trzyma mnie mocno za ramiona, bym nie wyrwał się do przodu. Patrzę bezustannie w jedno miejscem. Oni muszą wyjść, po prostu muszą. W oddali już słyszałem straż pożarną, która ktoś wezwał w między czasie. Ludzie kaszleli i okrywali się swoimi płaszczami.

Nagle zauważyłem ruch, już całkiem zrezygnowany. Mój tata, trzymał za rękę moją mamę wychodząc spod resztek budowali. Za nim był Marco z Beatrice na rękach. Byli cali. Moi rodzice żyli! Boże, jaka ulga!

- Smith. - szepcze, przybierając zimny ton głosu. - Musimy pogadać. Zapraszam. - mówię, po czym odwracam się w stronę auta, w którym czeka Luca.

Mężczyzna trochę niechętnie wchodzi za mną i siada na miejsce. Trochę nie tak to miało wyglądać, ale cóż. Tortury też rozwiążą mu język. Szczególnie że ten wypierdek faceta, jest straszną kluchą.

Najwyższy czas odzyskać moją narzeczoną i skrócić parę głów....

ślub ( nie ) chcianyDonde viven las historias. Descúbrelo ahora