52. Obawa

8.6K 218 101
                                    

Pov. Vincent

- Było przyjemnie. - rzekła Vic, gdy staliśmy przed samolotem, czekając aż załoga wszystko sprawdzi i przyszykuje. - Musimy stąd wracać? - pyta z miną zbitego pieska.

Kręcę głową z uśmiecham i opieram brodę o czubek jej głowy. Dziewczyna opiera się o moją klatka piersiową, trzymając się mojego ramienia, które ją oplata. Pozycja niezwykle przyjemna, a moja Bella jest bezpieczna blisko mnie.

- Musimy, Bell. - odpowiadam całując ją we włosy. - Ale możemy pojechać gdzieś w styczniu po świętach, co ty na to? - pytam, powracając do poprzedniej pozycji.

- Obiecujesz? - pyta z maślanymi oczętami.

- Jasne, o ile wszystko będzie dobrze z dzieckiem i będziesz miała takie chęci. - mówię.

- Trzymam cię za słowo. - ostrzega z groźnym spojrzeniem, który bardziej mnie rozbawił, niż przestraszył.

Po kolejnych kilku minutach stania w komfortowej ciszy, wchodzimy na podkład samolotu, zajmując swoje miejsca. Lot z Portugalii do Włoch będzie o wiele krótszy niż z Włoch na Fidżi, więc tym razem po prostu siedzieliśmy w swoich fotelach i graliśmy w karty.

Graliśmy we wszystkie gry, które wpadły nam do głowy przy ich użyciu. Najpierw było makao. Gra prosta i przyjemna, podobna do Uno. W to graliśmy akurat chyba z pół godziny, bo po dwudziestej przegranej dziewczyny ona rzuciła kartami i oznajmiła, że zmieniamy grę.

Tak też uczyniłem.

Kolejny był Poker, gdzie walutą były orzeszki, które dostaliśmy z bufetu. Okazało się że w to Victoria też jest słabo, za każdym razem gdy dostawała dobre karty jej kąciki ust delikatnie drżały, a oczy leciały na lewo. Tak więc w to też wygrałem, mając największą pulą orzeszków, które z przyjemnością chrupałem.

Trzecia i ostatnia gra była dość prosta. Był to oszukaniec. Polegało to na tym by wyłożyć jedną z mart z swojej talii zgodnie z kartą startową, nie odkrywając ich, a zadaniem drugiej osoby było zgadnięciem czy przypadkiem osoba nie blefuje. Następnie osoby je odkrywają, a jeśli jednak osoba blefująca zostanie złapana to ona zabiera wszystkie karty z kupki, a jeśli nie to ja.

W tej grze o wiele lepiej szło Vic. Zazwyczaj szła uczciwą drogą i tylko kilka razy dała inną kartę. Za to ma nosa do kłamców, bo niemal zawsze wiedziała kiedy kładę coś innego, a kiedy nie. Jak jakaś czarownica, widziała w mojej głowie co wybieram, a potem po prostu mówiła to na głos.

Niesamowite.

- Zbliżamy się do lądowania, proszę zapiąć pasy. - odzywa się głos kapitana w malutkim głośniku.

Uśmiecham się delikatnie do dziewczyny i chowam mały stolik, który rozłożyliśmy na potrzeby gry. Kobieta zapina swoje pasy, po czym wbija wzrok gdy zniżamy się. Sam robię to samo co ona, tylko jak zwykle ja patrzę na nią, a ona gdzieś dalej.

Nigdy nie mogłem skupić się na innym widoki niż ona. Nie było nic lepszego co przykuło by aż tak mój uwagę. Fascynował mnie każdy jej ruch, myśl, działanie czy emocja. Była jak kalendarz adwentowy, a z każdym nowym dniem odkrywałem nowe okienko i cieszyłem się przy tym jak dziecko.

Przeniosłem wzrok z jej twarzy, trochę niżej. Jej brzuch był już o wiele bardziej wypuklony. Był to może dziewiąty tydzień? Oglądało się to niesamowicie jak z każdym dniem jej brzuch stawał się coraz bardziej okrągły, a dziecko dobrze się rozwija. I zamierzałem zadbać o to by dziecko było silne oraz zdrowe, tak samo jak jego mamusia. Nie przeżył bym tego jakby moja żona umarła albo dziecko. Kochałem ich tak samo.

ślub ( nie ) chcianyWhere stories live. Discover now