40. Dom

8.4K 212 10
                                    

Pov. Victoria

- Zaraz obmyje twoje nogi, okej? - pyta cicho Matteo, sadzając na kanapie.

Mężczyzna nie pozwolił mi wstać na nogi, tylko niósł mnie przez połowę drogi tutaj. Czułam się z tym faktem trochę nie zręcznie, ale pozwoliłam na to. Był w końcu jego przyjacielem, nie zrobiłby mi nic złego, prawda?

Matteo wszedł do łazienki po wodę utlenioną i parę wacików kosmetycznych, którymi miał opatrzyć moje poranione nogi. Dostałam od niego koc, bym mogła okryć swoje zziębnięte ramiona.

Czułam się teraz o wiele lepiej, niż kiedy wychodziłam. Może to emocje opadły po kilku godzinach, albo to rozmowa z nieznajomą kobietą mi pomogła? Nadal gdzie w środku czułam ogromną pustkę, której nie umiałam zapełnić, ale na pewno było lepiej. Tylko na jak długo?

- Już jestem. - oznajmił brunet. Przyklęknął przede mną i ujął w dłonie moja jedną stopę, delikatnie czyszcząc wszystkie rany. - Wiem, że boli, ale wytrzymasz jeszcze trochę.

- Zależy czy mówisz o ranie, czy moim sercu. - odpowiedziałam znużona, opierając się całym ciałem o oparcie kanapy.

- Victoria... - wzycha zmęczony, ale dalej zajmuje się swoim zadaniem. - ... On nie postąpił dobrze i nie popieram tego. Zdrada w każdym aspekcie jest czymś cholernie złym. I jeśli będziesz tego potrzebowała to ci pomogę nawet od niego uciec. Ale.... Vincent jest też moim przyjacielem. Głupim i aroganckim, ale jednak przyjacielem.

- I co chcesz mi przez to powiedzieć? - pytam, gdy przestaje mówić i zakręca buteleczkę z wodą utlenioną. Wyrzuca do kosza zużyte waciki, a buteleczkę odkład na bok. Po chwili cuzje jak kanapa ugina się pod ciężarem drugiej osoby.

- To, że widzę jak on cierpi. Przeżywa to jakby co najmniej rozpętał trzecią wojnę światową. Nawet nie masz pojęcia jak się przestraszył, gdy wybiegłaś, zadzwonił do nas od razu i zapytał czy mu nie pomożemy, bo zniknęłaś. Od razu wiedziałem, się dowiedziałaś. - tłumaczy z lekkim uśmiechem. - I chyba nadal cię szuka po cały miesiące. - dodaje po chwili z cichym śmiechem.

- Aż tak?

- Kobieta, jeśli zaraz do niego nie zadzwonimy to postawi na nogi całe wojsko byleby cię znaleźć. - odpowiada.

- Nie chcę z nim rozmawiać. - mamrocze, przymykając oczy.

- I masz do tego prawo. Ale chyba nie chcesz go wpędzić jeszcze do grobu?

- Teraz już sama nie wiem. - szepcze. - Ten mętlik w głowie to jakieś dno.

- Wiem, Vicky. Ale nadal go kochasz tak?

- Bardzo możliwe. Wątpię bym odkochała się tak szybko. - mówię.

- Z reguły łatwiej się zakochać, niż odkochać. - odpowiada smętnie. - Cóż, nie wszystko jeszcze stracone. Może jakoś on to naprawi?

- Może. - wzdycham.

- Idź się połóż, a ja do niego zadzownie i powiem, że cię znalazłem. - oznajmia, wstając z swojego miejsca. - Możesz spać u mniez potrzebujesz regeneracji.

- Dzięki, Matteo. - mamrocze szczerze i uśmiecham się do niego słabo.

- Nie ma za co

- Tylko powiedz mu, że nie chcę z nim na razie rozmawiać. - rzekłam, również wstając na obolałe nogi.

- Jasne. A i Luca, powinien zaraz przyjść. I wole cię, że on chrapie. - rzuca z uśmiechem, po czym bierze swój telefon.

Ja za to powoli kieruje się do jego pokoju, który wskazał mi palcem i po prostu kładę się na wygodnym materacu. Przykrywam kołdrą po uszy, zasypiając niemal od razu. Jednak przed oczami mam znów jego delikatny uśmiech w wesołym miasteczku, lub błagalny wzrok sprzed kilku godzin.

Czemu ty mnie nękasz nawet przed snem, Vincentcie?

***

Wstałam dość późno, bo o dwunastej. Wyraźnie czułam moje nogi i to jie w ten pozytywny sposób, a długo marsz po lesie dał po sobie znać w formie zakwasów. Chociaż spałam długo, nie czułam się w ogóle wypoczęta, a tylko jeszcze bardziej wyczerpana z wszelkich sił.

W końcu zwlekałam się z łóżka Matteo i weszłam do salonu, połączonego z kuchnią w poszukiwaniu chociaż jednego z domowników.

I znalazłam. W kuchni jak gdyby nigdy nic stał blondyn bez górnie części stroju i szarych dresach. Pichcił coś przy kuchence. Słodkie zapachy unosiły się w powietrzu, przez co mój żołądek odezwał się, zdradzając moją pozycję.

- Cześć, Vi. - przywitał się z przyjaznym uśmiechem. - Głodna?

- Chyba sam usłyszałeś. - prycham.

- No tak. - śmieje się, jakby wczoraj w ogóle nic się nie stało. - Ta nawiasem mówiąc, jestem Luca. Nasze pierwsze spotkanie .... Nie było czymś przyjemnym. - dodaje po chwili, wyciągając do mnie jedną dłoń.

- Victoria, ale to już wiesz. - odzywam się i również chwytam jego lekko chłodną dłoń, by po chwili nią potrząsnąć.

- Liczę, że lubisz omlety. - mówi, przewracając na patelni placka.

Dwa inne są już na talerzu, polane bitą śmietaną, sosem truskawkowym i masą różnorodnych owoców. Do tego były trzy szklanki mleka, dla każdego.

- Matteo zaraz powinien wstać, więc zaniesiesz te dwa talerze? - pyta uprzejmie.

- Jasne.

Wykonuje jego polecenie i nakrywam do stołu, przynosząc jeszcze sztućce i szklanki z mlekiem. Nie mogłam się już doczekać, aż dostanę coś do jedzenie. Byłam głodna jak wilk. Przed moją „ ucieczką ” nie zjadłam kolacji, a od tamtej pory trochę minęło.

Nagle w kuchni rozbrzmiewa dźwięk telefonu, a następnie zirytowane westcjnięcie blondyna.

- Stary, do kurwy nędzy, przestań napierdalać w ten telefon! - odzywa się dość agresywnie chłopak, zanim jego rozmówca zacznie. - Szczerze w dupie mam, że się o nią martwisz. Bez przyczyny to ona nie uciekła. Kazała dać sobie spokój, to to zrób do cholery! Choć raz uszanuj ją i jej pierdolone decyzję. Bo ona mi jest twoim psem, byś mógł ją pomiatać czy kontrolować. - warczy i przez chwilę słucha co ma do powiedzenia mężczyzna po drugiej stronie. Jest to dość długa chwila. - Nie, na pewno nie chcę z tobą rozmawiać.... Tak, wstała dosłownie parę minut temu. Na razie, Vince! I nie dzwoń już, bo robi się to wkurwiające. - kończy arogancko, po czym szybkim ruchem się rozłącza.

Przez chwilę analizuję ich rozmowę, którą przypadkiem posłuchałam. Vin faktycznie martwi się o mnie i nawet zapewnienia jego przyjaciół nic mu nie dają. Czuje się trochę winna temu wszystkiemu, bo ja uciekłam i to teraz do nich co chwila dzwoni mój narzeczony. Nie, wróć. To wina Vincenta. Tak to wszystko jego wina....

- Wszystko gra? - pytam niepewnie.

- Tak. - odpowiada krótko i wykłada ostatniego omleta na talerz, ozdabiając go bitą śmietaną. - Musiałaś zakochać się w tym pieprzonym bucu? - pyta żartobliwie.

- Niestety. - rzucam.

- Idź obudź Matteo, za chwilę śniadanie. - oznajmia na co tylko przytakuje i idę w stronę pokoju chłopaka.

Czy ten ból kiedyś się skończy? Czy będę mogła w końcu zaznać trochę szczęścia?

ślub ( nie ) chcianyNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ