63. Accardo

7.5K 190 40
                                    

Pov. Victoria

- Bella. - szepcze Vin.

Uchylam leniwe zaspane powieki, dostrzegając kontury jego twarzy nad swoją. Ziewam przeciągle i delikatnie przeciągam, a obraz przed oczami mi się wyostrza.

- Już czas. - dopowiada markotnie. - Dostałem list kolejny list od Chloe. Accardo zainteresował się tobą. Masz pojawić się na tyłach ogrodu, dzisiaj o ósmej wieczorem. - mówi ogólnikowo z mocno zaciśniętą szczęką. - Będziesz miała nadajnik, znajdziemy cię.

- Nawet bez niego, wszędzie mnie znajdziesz. - szepcze prosto w jego twarz.

- A jeśli nie zdążę? Albo jeśli Chloe z nim współpracuje? Przecież jest zachwiana psychicznie! Nie puszczę cię tam! - mówi w złości. - Nie pozwolę byś zginęła... - dodaje po chwili z ogromnym bólem.

Łapię dłonią jego szorstki od dwudniowego zarostu twarzy i gładzę kciukiem. Uśmiecham się do niego z pocieszeniem w oczach.

- Spokojnie, Vin. Dam radę. - zapewniam go.

Przez jego twarz przemija dużo emocji: złość, gorycz, strach, niepewność, miłość i ... Duma. Jednak jego spojrzenie nie zelżało ani na chwilę. Nadal trwamy w tej samej pozycji, napawając się naszą bliskością.

- Jest inne rozwiązanie... - zaczyna, lecz szybko mu przerywam.

- Wiem, Vin. Być może jest, ale nie mamy już czasu na wymyślanie nowego planu. W końcu trwa to już dwa tygodnie.

- Nie pozwolę byś zginęła. - szepcze znowu, a nad nim przejmuje władzę strach. Strach o jego bliskich, których kocha całym sercem. Razem ze mną, zginie trójka innych, jeszcze nie rozumiejących nic ludzi.

- Nie zginę. Nic mi nie zrobi. - zapewniam panownie.

Po jego policzku spływa łza, która łagodnie ścieram z jego twarzy.

- Uda się...

***
Wybiegam przez tylnie drzwi, po kilku metrach delikatnie rzucam się na kolana, przez poplątane nogi. W dłonie łapię trochę ziemi i trawy. Pochylam moją sylwetkę do przodu i drżę, szlochając. Z moich ust wyrywa się jęk. Po kilku minutach tej  sceny słyszę jak ktoś do mnie podchodzi. Gwałtownie unoszę głowę, dostrzegając wysokiego faceta z mocno rozbudowanymi ramionami.

- Witaj, ślicznotko. - uśmiecha się ochydnie. Niezdarnie cofam się do tyłu.

Mężczyzna jednak szybko mnie dogania i łapię za dłonie, pociągając do góry. Nadal na ustach ma ten nachalny uśmiech, a jego oczy skanują moją całą sylwetkę.

- Szef będzie zadowolony z takiej ślicznej kobiety. Tylko przed tym będzie trzeba zrobić coś z tym. - wskazuje placem na mój brzuch i wykrzywia twarz w grymasie.

- Zostaw je, one nic ci nie zrobiły. - odzywam się drżącym ze strachu głosem.

- Szef nie lubię jeśli to nie jego dzieciak. Wtedy Szef jest bardzo zły i nie przebiera w środkach. - tłumaczy, po czym ciągnie mnie w stronę drzew.

Zapieram się mocno nogami, by nie pozwolić mu za daleko się oddalić, a następnie z mojego gardło wydobywa się ogłuszający i pełen strachu krzyk. Ptaki na drzewach wzlatują w powietrze, a ja czuję na swoim policzku piekący ból.

- Zamknij mordę, dziwko. - warczy, podnosząc mnie mało delikatnie i niesie w głąb lasu.

- Victoria! - słyszę kolejny straszliwy krzyk, należący do Vincenta.

Zostaje wrzucona do ciężarówki, która chwilę po tym odjeżdża. Opieram się o najbliższą zimną ścianę, czekając.

Miałam zobaczyć tego całego Szefa na własne oczy. Tego, o którym mówili jak o pieprzonym bóstwie czy Bogu nad bogami i przed tym, którego tak bardzo się obawiali. Zmanipulował ich wszystkich, by mu służyli. Zrobił pranie mózgu. Ale ja się nie dam.

ślub ( nie ) chcianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz