44. Marzenia

9.2K 216 5
                                    

Pov. Victoria

- Tak, będziesz ojcem. - przyznaje.

- Mogę dotknąć? - pyta nieśmiało.

Przez chwilę się waham, ale w końcu to też jego dziecko, nie mogę mu zakazać cieszenia się z niego czy opiekowania, nawet jeśli jest w mojej macicy.

- Tak. - odpowiadam cicho.

Vincent kuca przede mną i łagodnie dotyka mojego jeszcze płaskiego brzucha, jakby bał się że samym dotykiem może coś zrobić mi albo bąbelkowi.

- Który tydzień?

- Początek siódmego. - recytuje z pamięci i obserwuje wpatrzonego w mój brzuch chłopaka.

- Kiedy się dowiedziałaś?

- Rano.

Przez chwilę trwamy w ciszy i po prostu każdy obserwuje tę scenę. Mam wrażenie, że zaraz znowu zacznę płakać z byle jakiego powodu, bo szczerze już zaczynam być powoli rozstrojona emocjonalnie. To chyba za wiele jak na jeden dzień.

Gdy mężczyzna odsuwa się ode mnie i patrzy znowu mi prosto w oczy, czuję jakby czas nie istniał, a my zostaliśmy zamrożeni  w tej chwili. Bardzo pięknej i może trochę romantycznej chwili.

- Vic, proszę wróć dziś ze mną do domu. - mamrocze Vin z błaganiem w oczach.

I to jedno zdanie wypowiedziane z jego ust, zrujnowało tą chwilę, która mogłaby trwać i trwać.

Nie mogłam z nim jechać, nie teraz. Za dużo się teraz dzieje, a ja muszę ochłonąć od tego całego bałaganu. Chcę by wszystko się już ustabilizowało, żeby nic ani nikt nie zachwiał moim małym światem, dla świętego spokoju mojego i dziecka. Bo to ono jest teraz najważniejsze.

- Vincent .... Ja nie mogę. - odpowiadam.

- Dlaczego? - pyta nie rozumiejąc.

- Nie dość że zapewne będziemy się kłócić i stresować, to ... Ja po prostu muszę odpocząć. I tak już wystarczająco naraziłam dziecko. - opowiadam chaotycznie, obejmując brzuch.

Vincent przez chwilę nie odpowiada, tylko patrzy na mnie pusto. Po chwili wstaje i gdy myślę, że już odejdzie i zostawi mnie na razie w spokoju, on pociąga mnie za sobą, tak że staje tuż przed nim. Mężczyzna trzyma mnie mocno w talii i patrzy w oczy.

- Zgoda, masz rację. - szepcze, a jego głos owija się wokół mojej twarzy, przez co przechodzą mnie dreszcze podnieceniem Kurwa, on wciąż ją mnie działa... - Co ty na to, byśmy oboje odpoczęli? Zamieszkamy już na stałe we Włoszech? Gdzieś na skraju bez ludzi czy hałasu, tak jak zrobili to moi dziadkowie czy rodzice? - pyta.

Znowu się waham, bo jakby nie patrzeć to bardzo kusząca propozycja. Od zawsze chciałam zobaczyć więcej świata, niż kraty mojego ogrodu, a jeśli Vin mi to umożliwi to czemu nie? Jednak co jeśli nic już nie będzie takie samo?

- A co z dowodami na twoją nie zdradę? - pytam, przypominąc o tym fakcie.

- Matteo? - zwraca się błagalnie do przyjaciela.

- Postaramy się załatwić to jutro przed otwarciem. Ale jedziesz z nami, Vince. Niech ona ma wreszcie spokój od ciebie. - mówi z lekkim uśmiechem brunet.

- Dzięki.

- Jeśli faktycznie dosypali ci czegoś i że tego nie chciałeś, mogę się zastanowić się nad wyjazdem, okej? - pytam o wiele łagodnej niż jakieś pięć minut temu.

- Okej. - mówi zadowolony. - To co do spania?

- Czekaj, ty tu zostajesz? - wtrąca Luca.

- Jeśli mogę.

- Przecież ja słuchawki będę musiał mieć w nocy.

- Nic nie będziesz musiał mieć, bo nic się nie wydarzy. - posyłam mu zdenerwowane spojrzenie, po czym idę do pokoju.

Vincent niestety podąża za mną i kładzie się razem ze mną w łóżku. Nadal mam odruchy obrzydzenia gdy mnie dotyka, ale ... Jednak tęskniłam za nim i to cholernie. Dlatego gdy mnie przytula podczas snu, nie reaguje. Po prostu zasypiam, czując jak mężczyzna gładzi kciukiem skórę na moim brzuchu.

***

Rano budzi mnie delikatne łaskotanie w okolicach brzucha. Powoli i niechętnie otwieram oczy, spoglądając w dół. Widok jaki dostrzegłam wywołał we mnie lekki szok.

Vincent leżał na moich żebrach, gładząc okrężnymi ruchami mój brzuch i szepcząc coś pod nosem. Był to słodki widok i chciałabym by było tak codziennie, ale wtedy przypomniała mi się wczorajsza rozmowa.

To z Chloe on był.

To Chloe dotykał.

To Chloe była na moim miejscu.

To Chloe jęczała pod nim.

To Chloe całował.

I to z Chloe się pieprzył.

Nie ze mną.

I te myśli popsuły mój cały dzień. Bo teraz Vincent nie będzie tylko mój, nawet jeśli ta cała Chloe nie będzie nam wchodziła w drogę w co wątpię, to i tak łatwo się jej z głowy nie pozbędę. I to chyba najbardziej boli.

- O czym myślisz? - pyta mężczyzna, podnosząc na mnie wzrok.

- O niczym ważnym.

- Vic, wiem co to za mina. Możesz mi powiedzieć, nadal ... Nadal jestem twoim przyjacielem, prawda? - pyta.

- Ja już niczego nie jestem pewna, Vin. - odpowiadam smętnie.

- Muszę iść się ogarnąć i jechać z chłopakami, a ty możesz sobie jeszcze odpocząć. Tylko nie przemęczaj się, okej? Jak coś będę cały czas pod telefon, Bella. - informuje wstając z łóżka

- Nie jestem jeszcze aż tak gruba ani tak niezaradna! - krzyczę za nim, kiedy znika w łazience.

- Też cię kocham! - woła zza drzwi.

Przewracam oczami, przewracając się na drugi bok i sięgając po telefon. Chciałam zająć czymś moje myśli, więc pomyślałam że obejrzę jakiś film lub coś poczytam o ciążach i mamowaniu.

Moje myśli jednak były daleko stąd. A dokładniej przy Vincentcie, który przed chwilą pojechał zdobyć swoje „ dowody ” .

Zastanawiałam się jakim byłby ojcem dla naszego dziecka.

Zakładam że jakby była to dziewczynka była by jego ulubienicą, rozpieszczał by ją jak nikogo innego i mocno troszczył. A o chłopaku to mogłaby tylko pomarzyć, Vin by jej nie wypuścił z gniazda do czterdziestki.

A jeśli chłopak? Mieliby na pewno dużo wspólnych zainteresowań. Pewnie także zostałby w mafii i narażał niepotrzebnie swoje życie. Nasz synek pewnie byłby nieziemsko przystojny, a po mnie oczywiście miałby jakieś emocje, mądrością raczej by nie grzeszył....

Pomimo to że to dopiero siódmy tydzień, już mam chyba tysiąc pomysł na imię czy pokój. Dziewczynkę bym nazwała może Candy, Broke, Madison, Veronica, Molly albo Polly. Za to chłopca chyba Daniel, Andrew, Gabriel, Peter lub Thomas. Tak szczerze to bym musiała urodzić chyba z setkę dzieci by nadać im imiona, które mi się marzą...

Bardzo bym chciała by ta zdrada nie miała miejsca, ani żeby ta Chloe się urodziła, wtedy wszystko byłoby na swoim miejscu. Ja z Vincentem i naszym dzieckiem w drodze, w małym domku z ogrodem, gdzieś ją obrzeżach jakiegoś Włoskiego miasta.

Szczęśliwi....

ślub ( nie ) chcianyWhere stories live. Discover now