67. Epilog

13.4K 267 56
                                    

Pov. Victoria

Był czternasty luty, czyli walentynki. I ósmy miesiąc mojej ciąży, a dokładniej jej drugi tydzień, o dziwo to Vincent mi to przypomniał. Jeśli by chciał, policzył by jeszcze dni, godziny i minuty od mojego zajścia w ciążę.

Ale wracając, walentynki. Dzień zakochanych. W tym i nasz...

Z samego rana dostałam mały bukiecik goździków i śniadanie do łóżka, które składało się z ciasta z naleśników i pysznej świeżej kawy z mlekiem.

Oczywiście ja gapa, nie zauważyłam nawet daty w kalendarzu, tak więc ten dzień był całkowicie zaplanowany przez Vincenta, który gdy tylko mógł stawał na głowie by mi dogodzić, i tak od świąt Bożego Narodzenia. A o moje zapominalstwo nie był zły, a wręcz odwrotnie - cieszył się jak głupi do sera.

- Nie jesteś zły, że nic dla ciebie nie mam? - zapytałam z zmarszczonymi brwiami i skruchą w głosie.

- I jeszcze co? - prychnął, kładąc głowę na moich kolanach. - Jesteś tu, wybaczyłaś mi moje błędy, kochasz mnie nadal, dasz mi tróję dzieci, które będę kochał... - wyliczał. - Nie mógłbym jeszcze więcej od ciebie oczekiwać, po prostu bądź. - mówi, przymykając oczy i wtulając się w materiał moich spodni.

- Na pewno?

- Bella daj spokój, nie jestem zły. Chociaż... Mogłabyś coś dla mnie zrobić - mruczy nagle tajemniczo.

- Co takiego? - pytam zaintrygowana.

- Powiedz że mnie kochasz, ale tak szczerze i daj buziaka na ,,dzień dobry". - oznajmił z uśmiechem na tej swojej przystojnej facjacie.

- Kocham cię, idioto. - mówię z śmiechem, po czym chłopak podciąga się, dzięki czemu mogę go pocałować. Długo i namiętnie. Jakby nie patrzeć to ósmy miesiąc, więc mój brzuch jest już naprawdę zaawansowanych rozmiarów.

- Zabieram cię dziś gdzieś, więc lepiej się szykuj na ciekawy wieczór. A teraz obejrzymy jakieś romantyczne gówno? - pyta, a ja potakuje szybko głową.

Jest lepszy sposób na spędzanie tego święta? Wątpię...

Po obejrzanych dwóch filmach, gdzie na początku drugie Vincent usnął przytulony do mnie, a raczej ja do niego, zaczęłam się szykować.

Szatyn nie powiedział gdzie mnie zabiera, więc zdecydowałam się na coś eleganckiego, a jednocześnie wygodnego. Długa, zwiewna sukienka w kolorze czerwonym była idealna, nie krępowała moich ruchów, była delikatnie rozciągliwa, więc bez problemu się w nią wcisne. Na wierzch jakaś cienka kurtka, ponieważ dzisiaj było wyjątkowo ciepło, oraz adidasy. Uszykowana dosłownie piętnaście minut przed wyjściem, zeszłam na dół.

Teraz jak jestem w ciąży nie dbam tak bardzo o swój wygląd i potrzebuje o wiele mniej czasu na przyszykowanie się, co nie znaczy że wcześniej robiłam to jakoś bardzo długo. Vincent widział mnie w różnych wydaniach, tych gorszych i lepszych, Między innymi gdy wymiotowałam, skręcałam się gdy dzieci nie dawały mi spokojnie spać, gdy złapałam ostatnio wirusa, gdy wstawałam. Ogólnie dużo było tych gorszych momentów.

- Jak zwykle olśniewająca - wymruczał mi do ucha, gdy stanęłam obok niego.

Mieszkaliśmy już od dobrych dwóch miesiący w tym domu. Nie był jakiś przesadnie wielki, jak rezydencja jego dziadków, ale był sporawy. Było tu dużo miejsca dla dzieciaków, co było ogromnym plusem. w dodatku ogród.... tam było najpiękniej. Akurat dekor zewnętrzy, projektowałam ja, a efekt końcowy podobał się nam obojgu, co bardzo mnie cieszyło.

- Dziękuję. - odpowiadam na jego komplement. Prowadzi mnie do jednego z  samochodów, siadając za kierownicą. Zgrabnie wyjeżdża z podjazdu i po chwili mkniemy lekko zaciemnionymi ulicami. - Gdzie mnie zabierasz? - zagajam. Staram się nie pokazywać mojego zainteresowania i podekscytowania, ale to praktycznie niemożliwe.

ślub ( nie ) chcianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz