41. Odwiedziny

8.2K 206 9
                                    

Krótki....

__________________

Pov. Vincent

Od zniknięcia Vic minęło siedem dni.

Siedem pieprzonych dni w których nie byłam sobą.

W myślach cały czas krążyła mi ta upierdliwa kobieta, która nawet w snach nie pozwała mi na chwilę wytchnienia i spokoju. Powtarzała, że jestem potworem. Szeptała, że mnie nienawidzi. Jęczała z innym facetem. Krzyczała, że mam ją zostawić raz na zawsze w spokoju. Nie chciała mnie już,  a ja powoli wierzyłem w każde jej  słowo wypowiedziane do mojego ucha.

Bo jak inaczej złamać człowieka, jak nie słowem?

Przez ten czas nie mogłem normalnie funkcjonować, chodziłem od pokoju do pokoju, gdzie dosłownie wszystko przypominało mi o niej. Wąchałem też jej perfumy, które zostawiła czy w śnie przytulałem twarz do jej koszulki.

Nienawidziłem się za to co jej zrobiłem. A obiecałem jej nie ranić...

Dlatego poprosiłem Marco by dał mi wolne na kilka dnia, co zrobił z lekkimi obawami. On i wszyscy już na drugim kontynencie wiedzieli czego się dopuściłem i albo mnie wspierali w odzyskaniu jej, jak moja mama czy Beatrice, albo chcieli mi urwać jaja, wieszając je nad kominkiem jak Kelly.

Nagle w czwartym dni wałęsania się po pustym domu, usłyszałem dźwiek dzwonka do drzwi. Z nadzieją że może to być Victoria, otworzyłem je, lecz zamiast z marzeniami stanąłem twarzą twarz z rzeczywistością i osobą Chloe Perii.

- Nie wyraziłem się ostatnio wystarczająco jasno? - pytam ją, a mój humor od razu poleciał na dno.

- Aj tam, Vince....

- Nie nazywaj mnie tak i spierdalaj. Zniszczyłaś mi życie, głupia suko! - warczę na nią, chcąc zamknąć już jej drzwi przed szpiczastym nosem.

- Ja też ci coś mówiłam, Vincencie. Tylko ty możesz być odpowiedzialny za zdradę, bo to ty się jej dopuściłeś. Nie ja. - powtarza to samo co kilkanaście dni temu. - Czyli Victoria już wie? - pyta.

- Tak. Czego tu chcesz? - pytam.

- Chciałam ci tylko podziękować za cudowną noc i w razie nudy możesz do mnie zadzwonić. Nie zmieniłam numeru. - oznajmia, zarzucając mi rękę na ramię.

Od razu ją odtrącam i cofam o krok. Nie popełnię znowu tego samego błędu. Dosypali mi pewnie jakiegoś gówna na imprezie i przez to zaciągnęła mnie do łóżka, ale teraz nie ma takiej opcji. Kocham tylko moją Belle.

- Spierdalaj, jesteś obrzydliwa. - sarkam, odtrącając jej zaloty.

- Czyli ją kochasz. - mamrocze sama do siebie. - Bądź na baczności, Vince. Czeka was jeszcze sporo przeszkód, by być szczęśliwym małżeństwem. Pilnuj jej.  Nie wszyscy umarli zginęli. Do zobaczenia, Vin. - mówi cicho, po czym odwraca się i odchodzi.

To wszystko jest cholernie popierdolone.

Ja chce w końcu spokoju!

ślub ( nie ) chcianyWhere stories live. Discover now