18. Powrót

14.5K 339 76
                                    

Pov. Victoria

- Masz do mnie pisać, dzwonić, możesz nawet gołębia wysłać, ale informuj mnie co u ciebie, okej? - pyta Kelly, gdy przyszedł czas na nasz powrót. Dziewczyna przytula mnie mocno i gładzi po plecach. Cudownie jest czuć w kimś takie oparcie.

- Obiecuję. Często się nudzę, więc przygotuj się na częste dzwonienie. - mówię, oddając jej uścisk.

- No ja liczę. - mamrocze, po czym ostatni raz poklepuje mnie po plecach i odsuwa się, ścierając pojedyńcze łzy. - Nie wierzę, że mam przyjaciółkę. - szepcze sama do siebie.

- Ja też. - śmiejemy się, po czym jeszcze raz się przytulamy.

Pożegnania są najgorsze...

- Vic, musimy już lecieć, jeśli chcemy zdążyć przed zmrokiem. - głos Vincenta przerywa nam chwilę czułości.

- Pieprz się! - krzyczy zdenerwowana Kelly. - Ja tu emocjonalną rozpacz przeżywam, nie przerywaj nam!  - mówi dramatycznie, na co jej kuzyn tylko przewraca oczami.

- Ale to moja narzeczona. - podaje argument.

- A moja przyjaciółka! - kłóci się.

- Na razie dzieciaki, widzimy się na waszym weselu. Obiecuję, że wszystko będzie gotowe. Koniec sierpnia czy początek września? - przerywa im Grace, zwracając się do mnie.

- Myślę, że początek września. Muszę się przygotować psychicznie. - śmieje się po czym ją też przytulam.

- Na to nie da się być gotowym, na pewno nie z moim synem. - szepcze do mnie cicho, na co chichocze.

Niesamowicie się cieszę z tego, że się pogodziliśmy. Dzięki temu, ostatnie trzy dni we Włoszech spędziliśmy w miłej, domowej atmosferze, którą tak naprawdę poczułam pierwszy raz od... Od zawsze. Vincent znowu się stał tym samym Vincentem jak w czasie mojego pierwszego przyjazdu do jego domu.

- Bell, my naprawdę musimy już lecieć. - znowu przerywa męski głos.

Westchnęłam cicho, ale posłusznie oderwałam się od kobiety i podeszłam do Vina, który objął mnie w talii, przyciągając do siebie. Nie mam pojęcia czy to jakiś jego fetysz, czy nawyk, ale chyba zaczynam lubić być blisko niego. Jest zawsze ciepły, jak kaloryfer zimą, w dodatku mam przeczucie że obroni mnie przed wszelakim złem tego świata.

Ostatni raz pomachałam wszystkim i weszliśmy do kabiny samolotu. Stewardesa uśmiechnęła się do nasz chociaż miałam bardziej wrażenie, że do Vincenta. Zajeliśmy swoje miejsca, tak samo na przeciwko siebie jak wylatywaliśmy z Portland.

- Który kościół wreszcie wybrałyście? - pyta Vin, przerywając panującą między nami ciszę od piętnastu minut.

- Padło na Santa Maria del Fiore. - wyrecytowałam. - Ale jeśli ci nie pasuje, to możemy go zmienić.

- Nie, jest w porządku. Ważne, że tonie się podoba, Vic. - mówi, odkładając laptopa na miejsce obok i patrząc na mnie. - Jestem strasznie ciekaw jaką będziesz miała na sobie sukienkę. - zagaja, rozmarzony.

- Mam wrażenie, że w głowie masz tylko jedno. - odpowiadam przewracając oczami.

- Ach, tak? Co takiego mam w głowie? - pyta zdziwiony, a na jego ustach majaczy szelmowski uśmiech.

ślub ( nie ) chcianyOnde histórias criam vida. Descubra agora