34. Randka

13K 289 45
                                    

Pov. Vincent

Po dwóch godzinach, gdy zwolniła się łazienka zabieram ubrania z szafy, nie patrząc na wyszykowaną kobietę, ukrytą za zasłonką, tak jak kazała. Chociaż było to trudne nie patrząc na nią.

Wziąłem szybki, zimny prysznic i ubrałem elegancką, białą koszulę, na to granatową marynarkę w białe, cienkie paski. Dopasowane do marynarki spodnie i czarne, eleganckie buty plus skarpetki.

Psikam się jeszcze wodą kolońską, którą moja kobieta uwielbia. Może się się ego nie przyzna, ale zawsze widzę jak zaciąga się zapachem gdy jestem blisko. To nawet słodkie.

Wychodzę z zaparowanej łazienki, zapinając po drodze złoty zegarek i poprawiam ostatni raz w lustrze kołnierz koszuli oraz włosy. Victorii nie ma w pokoju, więc musi szwędać się gdzieś na dole. Albo zabłądziła w szafie.

- Vic! - wołam ją, schodząc po schodach.

- Tutaj! - woła z holu. Udaję się w tamtym kierunku.

Prezetuje się niebiańsko, w szarym, długim swetrze zimowym z cielistymi rajstopami i w wysokich, czarnych kozakach do kolana. Jej makijaż, który zajął chyba najdłużej, jest prawie nie zauważalny, oprócz pomalowanych błyszczykiem ust,  wyraźnie wykonturowanych brwi i delikatnego, brązowego cieniu na powiekach. Właśnie zakładała swój, jasno brązowy płaszcz.

- Wyglądasz jak aniołek - mówię podchodząc do niej i całuje w policzek. - Jak ty to robisz że jednocześnie wyglądasz tak słodko i seksownie? - pytam z dłońmi na jej talii.

- Jakoś tak wyszło - uśmiecha się przebiegłe i cmoka mnie szybko w usta. - Idziemy!

Przewracam oczami, po czym daje jej się ciągnąć w stronę auta. Podaje Pedro, nazwę  najbliżej położonego wesołego miasteczka w tym mieście.

Po kilkunastu minutach jazdy, Pedro zatrzymuje się kilka metrów dalej. Jest dość chłodno, lecz nie na tyle zimno, by nie móc się bawić. A pomyślałem, że i mi i Victorii przyda się chwila wytchnienia, szczególnie po tych kilku chaotycznych miesiącach naszej znajomości.

- Wesołe miasteczko? - pyta, czytając kolorowy święcący napis na wejściu.

- Tak. Chociaż dziś poczujmy się jak małe dzieci. - proponuje i uśmiecham się szeroko. Łapię mocno jej rękę i nieśmiało splatam nasze palce razem.

- Zgoda. - odpowiada, wzruszając ramionami. Również szeroko się uśmiecha i sama ciągnie mnie w tłum biegających dzieciaków, nastolatków i paru dorosłych, którzy głównie pilnują tych młodszych lub przyszli się zabawić jak my.

Pierwsze na co idziemy to wielka karuzela z krzesełkami typu na huśtawce na placu zabaw. Victoria siada na jednej z przodu, a ja tuż za nią parę metrów dalej. Po kilku minutach atrakcja rusza, rozpędzając się do naprawdę dużej prędkości. Słyszę cichy krzyk dziewczyny z przodu, który miesza się z śmiechem reszty na karuzeli. Jednak zaraz dziewczyna odrwaca się do mnie i uśmiecha szeroko, aż mam ochotę zrobić jej zdjęcie i gdzieś powiesić.

Drugą naszą atrakcją na liście były obowiązkowo samochodziki. Ja wybrałem sobie niebieski, a Vic wsiadła w różowy. Od razu gdy włączył się czas, ruszyłem prosto na dziewczynę by ją uderzyć. Jednak ta sprytnie mnie ominęła i wjechała inny samochodzik.

Muszę przyznać, że Bella za kierownicą radziła sobie całkiem nieźle. Kilka razy uderzyła mnie w bok i posłała złośliwy uśmiech, czy próbowała mnie zamknąć pomiędzy kilkoma samochodami, co raz jej się udało. Ja byłem bardziej litościwi dla niej, uderzyłem ją tylko dwadzieścia pięć razy i nie, wcale tego nie liczyłem.

ślub ( nie ) chcianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz