66. śmierć

8.4K 189 25
                                    

Krótki, ale sad....

_____________________

* Kilka miesięcy później *

Pov. Chloe

Po kolejnych miesiącach, nadszedł czas na mój poród. Czwarty września, data którą zapamiętam na zawsze. Urodziłam chłopca, który może nie był do końca zdrowy, miał problemy z oddychaniem, ale na pewno był silny.

Pomimo tego że przez ten poród w jakimś sensie wydojrzałam, to nie mogę się nim zająć. Mój stan psychiczny na to nie pozwoli. I to nie jest wina Russo czy Accardo, tylko moja i moich rodziców, którzy teraz są chyba w słonecznej Hiszpanii na wakacjach.

Od urodzenia wpajono mi że mogę wziąść sobie wszystko co chce, każdy ma być mi podlegały, to ja jestem najlepsza. Chciałam Vincenta Russo, byłam w nim zakochana, ale nie mogłam go mieć. Inna, która była dla mnie zagrożeniem, go zdobyła. Ona zawładnęła jego sercem, a on ją kocha. Nie mam im tego za złe, chociaż nienawidzę tej całej Victorii.

Moja mama była snobistyczna i uważała się za siódmy cud świata, ona nauczyła mnie tego życia: muszę wyglądać perfekcyjnie inaczej żaden mnie nie zechce i będę sama. Ojciec za to pokazał mi że świat jest podły i jeśli ja też taka nie będę on mnie przerośnie, zmiażdży w swojej pięści jak nic nie znaczącą mrówkę.

W taki oto sposób urodzili i wychowali potwora, który sobie nie radzi...

Od razu po wyjściu ze szpitala wzięłam mojego synka do domu, przebrałam go w ciepłe ubrania i włożyłam do koszyczka z jeszcze jednym kocem. Moje ostatnie pieniądze przeznaczyłam właśnie na to. Nie zapewnie mu godnego życia. Może trafić lepiej, o ile ktoś go nie zniszczy. Do jego koszyczka przywiązałam karteczkę.

Jestem Sebastian, zajmij się mną.

Z bólem w sercu wzięłam go i podążyłam w stronę domu, gdzie czeka na niego odpowiednia opieka. Mieszka tam małżeństwo, które z moich informacji nie mogą mieć dziecka, chociaż bardzo by chcieli. Ona pracuje jako stomatolog, a on jako stolarz. Rozmawiałam z nimi kilka razy, byli coś w rodzaju moich sąsiadów.

Ostatni raz zerknąłem na mojego synka, jednego z osób które pokochałam. Położyłam go na wycieraczce i zadzowniłam dzwonkiem. Oddaliłam się na drugą stronę zadbanej ulicy, najszybciej jak mogłam i schowałam się w jednej z uliczek, patrząc na całe zdarzenie.

Kobieta marsząc brwi, spogląda na koszyk i dziecko w nim, a następnie rozgląda się w jedną stronę, potem w drugą stronę. Wyciąga rękę po karteczkę i czyta ją. Z mieszanymi uczuciami bierze dziecko i wnosi je do domu, by nie zmarzło. Wiedziałam że tak zrobi, oboje mają dobre serca.

Wyszłam z ukrycia i udałam się w drogę powrotną. Starłam resztki łez i weszłam do rozpadającego się mieszkania, w starej kamienicy na szemranej ulicy. Nie miałam gdzie indziej się podziać. Rozumiecie już dlaczego go oddałam?

Wiedziałam co teraz muszę zrobić. Zawiesiłam sznur, na jednym z wysokich grzejników w łazience, gdzie zazwyczaj suszyłam ręczniki lub ubrania, których nie miałam za wiele.

Wzięłam niski taboret, przystawiając go do liny. Przełożyłam sznur przez głowę i zawiązałam ciasno. Z westchnieniem i łzami zbliżałam się do mojego kresu.

Może wszystko byłoby inaczej gdybym była w innej rodzinie. Może byłoby inaczej gdyby ktoś mnie pokochał bez zmuszania. Może gdybym miała wsparcie nie byłoby mnie w takiej sytuacji.

Zbliżyłam się do krawędzi i ostatni raz przed oczami ujrzałam Vincenta, który z uśmiechem patrzył na kobietę przed sobą, gdy tańczyła z nim. Następny był mój Sebastian, który jadł z mojej pierś w szpitalnej sali.

Z obrazem tych osób w sercu i w głowie, zsunęłam się z stołka, zanim zdążyłabym pożałować rzeczy, których zrobiłam i nadal robię. Lina zacisnęła się na moim gardle odbierając oddech. Przez chwilę się szamotałam, by następnie poczuć błogie spełnienie.

Spokój i niczym nie zmącona cisza ochraniała mnie. Z moich oczu popłynęły łzy, łzy szczęścia. Spełniło się wreszcie moje największe marzenie, wreszcie się uwolniłam. Śmierć mnie pochłonęła, a ja w końcu mogę poczuć się w pełni bezpieczna.

Żegnajcie...

ślub ( nie ) chcianyWhere stories live. Discover now