22. Poszukiwania

10.8K 255 28
                                    

Nieco krótszy...
_______________

Pov. Victoria

Osłabiona zostałam przywiązana do drewnianego, cholernie niewygodnego krzesła. Miałam unieruchomione ręce oraz kostki, a na oczach chustkę. I tak siedziałam już parę godzin, może dni, albo i tygodni. Straciłam rachubę, gdy tu trafiłam.

Jednak wiedziałam, że to sprawka mojego ojca. W końcu mój wujek nienawidził tańczyć, a tym bardziej takich klasyków jak na bankiecie. Jestem ciekawa ile dostał za porwanie mnie i dostarczenie tutaj. Jakby nie wystarczająco już jeden z drugim mnie skrzywdzili. Czemu ja w końcu jie mogłam być szczęśliwą obok Vincenta? On przynajmniej by mnie przywiązał di czegoś miękkiego i dawał jedzenie.

Byłam tu cały czas sama. Nikt nie wchodził, nie wychodził, ani nie zaglądał. Słyszałam tylko co jakiś czas szmery za drzwiami, w końcu ktoś musiał pilnować przywiązanej do krzesła dziewczyny, który i tak jest zamknięta na trzy spusty. Tylko raz ktoś tu wszedł, by właśnie mnie przywiązać, ale byłam zbyt słaba by zajerestrować kto to był.

Z każdą upływającą sekundą byłam coraz bardziej nieobecna, nie mam pojęcia czy to przez brak wody i jedzenia czy zmęczenie. Żyłam cały czas nadzieją, że może Vin któregoś razu tu wejdzie i mnie stąd zabierze prosto do domu, nakarmi, na wodni i dopilnuje tego bym nie miała koszmarów, gdy będę spała. Ale z każdym kolejnym dniem, po prostu w to wątpiłam.

W końcu nie dostał żadnej podpowiedzi, ani wiadomości z moim położeniem. Jedyne co może mieć to podejrzanych, ale co z tego? Oni go do mnie nie zaprowadzą? Jedynie może im obić mordę.

Dlatego gdy po długim czasie, przyszedł ktoś do pokoju, otwierając ostrożni każdy z zamków w drzwiach, myślałam że to Vincent. Jak bardzo się myliłam... W chwili gdy tylko usłyszałam głos mężczyzny, ciarki mnie przeszły po całym, zziębmietym ciele. Nieprzyjemny, zachrypniętym i zimny tembr głosu, bardzo podobny do tego mojego ojca czy wujka.

- Witaj, laleczko. - mówi, powoli wchodząc do pokoju. Słyszę jak jego buty chlupią w kałuży, a jego głos jest centralnie na przeciwko mnie. - Przepraszam za te niewygodę, ale jesteś moim wrogiem, a jednocześnie przyjacielem. Zrozum to, że twój .... Narzeczony musi czuć strach, wiedząc że jesteś w moich rękach. - oznajmia powolnym  tempem.

- Co on ci zrobił? Czemu nas krzywdzisz? - pytam bezsilnie, a struny głosowe okropnie mnie bolą.

- Ty się jeszcze pytasz! - krzyczy na mnie. Wzdrygam się, nie lubię gdy nie widzę mojego przeciwnika, chociaż to i tak by pewnie nic nie dało. - Ten pieprzony człowiek, razem z tą całą swoją bandą wymordował całą moją rodzinę! Wszystkich co do jednego!Więc za to zapłacą! I Russo, i Bolardo! - drze się, wściekły i podchodzi bliżej mnie.

- Ale ty nadal żyjesz, więc nie całą...

- Zamknij się, głupia suko! - upomina mnie, na co od razu milczę, przełykając ciężko ślinę. - Widzę, że Smith nauczył cię posłuszeństwa. - kpi sobie, a ja czuję jego obrzydliwy oddech na twarzy.  - Wasz ślub go załamie. Zniszczy. Umrze tak jak ja, gdy musiałem ich wszystkich chować. - wypluwa z siebie z jadem. - Pozwolisz, że pożyczę. - oznajmia chytrze i chwyta jeden z moich palców zsuwając z niego pierścionek zaręczynowy.

Od razu próbuje się wyrwać, by na to nie pozwolić, ale on i tak go ściąga. Teraz czułam się kompletnie sama. Jakby on ściągną właśnie ze mnie całą moją pewność że ktoś mnie może uratuję. Czuję jakby zabrał mi Vincenta, jedynego który mógł mi pomóc. I bałam się co on z nim zrobi.

- Widzimy się kolejnego dnia, Victorio. Miłej nocy, w piwnicy. - rzuca ostatni raz, po czym zamyka z głośnym trzaskiem metalowe, ciężkie drzwi.

Łzy niekontrolowanie wydostawały się z moich oczu, wsiąkając w szmatkę na moich powiekach. Ciche łkanie wydostawało się z moich warg, gdy usilnie próbowałam je stłumić. Nie chciałam mieć przez to kłopotów, Bóg wie co im strzeli do łba. Ale ja się po prostu bałam. Czułam ten strach, który nigdy do końca nie opuszczał mojego ciała, do czasu gdy pierwszy raz poczułam ramiona Vincenta na sobie. Wtedy czułam się bezpiecznie.

I miałam nadzieję, że poczuje je jeszcze raz.

Cholerną nadzieję...

***

Pov. Vincent

Kolejnego dnia przyjechał Marco i od razu zabraliśmy się do pracy. Z nagrań nic nie wiadomo, gdzie porwali Vic. Jej wujek wyniósł ją z budynku i poszedł poza zasięg jakichkolwiek kamer, więc doskonale musiał wiedzieć co robi.

Bolał mnie widok, gdy Vic próbowała się wyrwać, szarpać czy krzyczeć, ale wreszcie on się zdenerwował i po prostu ją uderzył. Miałem ochotę teraz po niego pójść, gdziekolwiek był i zrobić mu to samo co on jej. Pożałują tego wszyscy, którzy brali w tym udział, osobiście tego dopilnuje.

Następnym co sprawdziliśmy to połączenie GPS z telefonu dziewczyny. Urywa się jednak w połowie ciemnego lasu, ale nie zaszkodzi tam sprawdzić. Jednak ten las ma z kilka hektarów i jest dość gęsty, więc wątpię by tam byli. W dodatku odległość jest zbyt bliska.

Pomimo tego, że wypiłem trzy kawy, spałem niecałe pięć godzin i tak odczuwałem zmęczenie, jakbym nie spał co najmniej tydzień i tak też wyglądałem. Wory pod oczami, opuchnięte oczy, zgarbiona postawa, ciuchy jak u menela spod monopolowego i delikatny zarost. A to wszystko było spowodowane jej zniknięciem, bo teraz czułem się bez niej wrakiem człowieka.

- Miała coś jeszcze przy sobie? Nadajnik w ramieniu, w biżuterii, pod ubraniem? Gdziekolwiek? - pyta Marco, siedząc przed komputerem.

- Nie, nie chciałem jej aż tak kontrolować. - odpowiadam zirytowany.

- Sprawdzę jeszcze monitoring z kamery miejskiej. Może tam coś będzie? - pyta sam siebie i tworzy program do włączenia się w sieć kamer.

Jednak tam też nic nie znajduje. Nie ma żadnego auta czy vana, który mógłby być podejrzany. W sumie to nic tam nie było, nikt nie jeździł w tych okolicach czy w ich pobliżu.

- To wszystko przeze mnie. - mamorcze.

- Co? - pyta zdziwiony Marco.

- Gówno. To mnie chcą, nie ją. Cokolwiek im zrobiłem, karają teraz ją, bo wiedzą że mi na niej zależy. Chyba każdy to wie. A teraz przez moją miłość, ona jest gdzieś daleko, sama i boi się. - mówi smętnie.

- Vince, do cholery! - krzyczy na mnie Marco. - Ogarnij pizdę, wierszyki to w przedszkolu były! Chcesz ją znaleźć, to rusz dupę, a nie smętasz mi nad uchem!

- Robię! Cały czas robię! - również podnosze głos. - Byłem na cholernym zwiadzie i przeszedłem kilka kilometrów tego pieprzonego lasu, by ją znaleźć. Nie było jej tam! Przejechałem też całe miasto! Obserwowałem dom Smith'ów ! Próbowałem ją kurwa znaleźć ale nie jestem jasnowidzem! A że jest mi do cholery przykro i jestem wściekły sam na siebie, bo mogłem wtedy zareagować, to już inny temat! - wykrzykuje argumenty, a Marco podnosi się z siedzenia.

- Ogarnij dupę, Russo. - warczy.

- Jestem ciekawy co ty byś robił i mówił, gdyby to Beatrice była na miejscu mojej narzeczonej. - syczę.

Następne co Marco zrobił, to dał mi w pysk i po prostu wyszedł, mocno trzaskając drzwiami. Bez niego też dam radę. W końcu nie raz już to robiłem...

Znajdę cię, Bella. Nie bój się...

ślub ( nie ) chcianyWhere stories live. Discover now