63. Święta

8K 213 18
                                    

Pov. Victoria

Dziś są święta, radosny czas zimowego wieczoru, gdzie wszyscy siadamy przy stole zapominając o kłótniach i troskach, z osobami które kochamy. Od tego roku mój ulubiony czas w roku. Bo mam z kim go świętować.

Już od kilku dni trwały gorliwe przygotowania do tego dnia, co u Włochów wyglądało trochę chaotycznie. Jednak oni widzieli w tym ład i porządek. W domu unosił się zapach cynamonu oraz przypraw korzennych. W ozdobach też nie próżnowali.

Wielka choinka przystrojona we wszystkie barwy świata z włączonymi lampkami pięknie prezentowała się na samym środku salonu, mniejsze choinki stały w poszczególnych miejscach, tak samo jak sznur lampeczek z Mikołajem na kominku, złota girlanda opleciona na poręczy schodów czy świąteczny wieniec po obu stronach drzwi wejściowych.

Było po prostu pięknie i było czuć tą moc świąt.

Niestety ja zostałam unieruchomiona na kanapie i odsunięta od jakiejkolwiek pomocy czy przy wieszaniu dekoracji czy w kuchni. Kompletnie nic! Przez to właśnie pokłóciłam się z Vincentem, którego poparła cała jego rodzina!

Chodziłam zła przez dwa dni, gdy drugie dnia wieczorem szatyn przyszedł do mnie z kubkiem gorącej czekolady z piankami, mówiąc że raz na jakiś czas mogę. W ten wieczór mnie przeprosił i wyjaśnił swoje zachowanie tym, że nie mogę się przemęczać. Było to urocze. Po tym obejrzeliśmy chyba z dwa filmy świąteczne w postaci bardziej bajek, a następnie w swoich objęciach po prostu zasnęliśmy.

Już wcześniej zauważyłam że Vincent jest bardziej opiekuńczy wobec mnie i nie lubi gdy chociaż zmywam. Oczywiście zabiera mnie na krótkie spacery, bym mogła pooddychać świeżym powietrzu, ale po nowinie o zagrożonej ciąży jest po prostu nie do zniesienia w tej kwestii. Jest to w dużej mierze oczywiście urocze i często po prostu się rozpływam z nadmiaru słodyczy, ale bywa też to kompletnie irytujące.

Więc dziś ubrana w czerwoną, skromną sukienkę do kolon, która podkreśla mój sporych już rozmiarów ciąży brzuszek. Nie przejmuje się jej wyglądem i dodatkowymi kilogramami, Vincent też nie zwraca na to uwagi, a nawet wręcz przeciwnie.

Na nogach mam czarne wygodne balerinki, a włosy rozpuszczone. W takim skromnym moim zdaniem wydaniu schodzę na dół, gdzie czeka cała rodzina w eleganckich, świątecznych strojach.

Mężczyźni niemal niczym od siebie się nie różnią, podobne garnitury w ciemnych odsłonach i czerwone lub białe krawaty. Za to dziewczyny miały piękne sukienki do kolon lub połowy łydki.

Elizabeth miała w kolorze zieleni z złotą biżuteria i upiętymi w kok włosami, Kelly ubrała złotą sukienkę przylegającą do ciała, a długością sięgała do kolon, do tego tylko złote kolczyki – kółka i wysokie równie złote szpilki. Jej mama, siostra ojca Vincenta była podobnie ubrana do swojej córki, jednak w bardziej kremowym wydaniu i bardziej elegancko, co nie znaczy że brzydziej. Za to Grace miała założona granatową suknie z rozkloszowanym lekko dołem do połowy łydki z czarnym paskiem w talii, jej włosy były związane na czubku głowy uwydatniając szyje, a na nogach miała podobne do moich butów balerinki.

Gdy tylko Vincent mnie zobaczył podszedł do mnie pewnym krokiem z nie małym uśmiechem na ustach, który poszerzał się z każdym krokiem. Widziałam jak jego rozbiegany wzrok wędrował to do moich oczu, to do wypuklonego brzucha.

- Pięknie wyglądasz, Bella. - Szepcze mi cicho do ucha, pomagając zejść z ostatnich stopni. Uśmiechnęłam się do niego, lekko rumieniąc. Dalej na mnie działa, wszystko jest na swoim miejscu.

- Dziękuję. - mruczę w podzięce. Mężczyzna w garniturze prowadzi mnie do jednego z dwóch ostatnich wolnych miejsc. Wszyscy stoją z uśmiechami przed krzesłem czekając na nas. Nienawidzę tego!

ślub ( nie ) chcianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz