39

1.6K 123 12
                                    

Leiho

— Za niedługo mam wizytę u lekarza. Tak sobie pomyślałam, czy nie chciałbyś pójść ze mną na następną wizytę?

Spojrzałem na nią w lusterku wstecznym. Wyglądała na pokonaną jakby wiedziała co za chwilę powiem, ale nadal ma nadzieję, że powiem coś innego. Przypomniałem co sobie obiecałem, dopóki Jennish nie urodzi nie miałem najmniejszego zamiaru ją zostawiać i w tym przypadku to się nie zmieni. 

- Pójdę. - powiedziałem, co sprawiło, że podskoczyła zaskoczona na fotelu. Kiwnąłem głową potwierdzając swoje słowa.

- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. 

- Wiem. 

Jechaliśmy wzdłuż drogi prowadzącej do miasteczka. Wyjazd na jezioro spełzł na niczym, ale nie uważałem to za złe. Powrót do lekarza wiązał się z wkroczeniem na terytorium Vasco i odnowieniem wszystkiego co tam zostawiłem. Mój wyjazd był rozwiązaniem niepisanej umowy, która mnie z nim wiązała. Liczyłem, że obejdzie się bez komplikacji. Zaparkowałem niedaleko i wyciągnąłem z portfelu kartę kredytową. 

Wysiadłem I otworzyłem swojej żonie drzwi. 

— Gdzie jesteśmy? 

— W najbliższym miasteczku, które ma więcej niż tylko kilka sklepów. — podałem jej kartę. — Kup wszystko co chcesz i niczym się nie martw. 

— Dziękuję. — zacisnęła palce na kawałku plastiku. Jej oczy błyszczały z radości odkąd zgodziłem się pójść z nią do lekarza. — Dziękuję, że mi ufasz. — objęła mnie i zrozumiałem, że dla jej szczęścia jestem zdolny zrobić niemal wszystko.  Szybko odwzajemniłem uścisk i pocałowałem ją szybko w usta. — Kupię ci coś. 

— Jakby coś  działo dzwoń od razu. 

Jeszcze raz podziękowała, pomachała ręką i zniknęła w tłumie. W miasteczku regularnie pojawiali się ludzie moich współpracowników,  więc byłem spokojny o jej bezpieczeństwo. 

— Widzę, że małżeństwo ci służy. — jak na zawołanie zamarłem i powoli odwróciłem się w stronę źródła głosu. 

— Co cię tu sprowadza? — mój głos dawno nie był tak zimny i obojętny. 

— Chciałem tylko upewnić się, czy to prawda, że mój potomek zaczął współpracować z innymi na tych samych warunkach. — założył okulary przeciwsłoneczne na czubek glowy. Jego oczy błyskały gniewem i chytrością. — Nie sądziłem, że zostaniesz jednym z szefów mafii, a muszę przyznać, że związałeś się mocnymi osobami, jeśli wiesz co mam na myśli. 

— Co tu robisz? — powtórzyłem pytanie. Garnitur zmienił na czarną koszulę z podwijanymi rękawami, które odsłaniały zarys mięśni i ciemne spodnie. 

— Jestem tu by dać ci fory, a właściwie szansę. Widzę, że powoli układasz sobie życie zawodowe i prywatne,  więc proponuję Ci zostawienie przeszłości. Nie wchodźmy sobie w drogę, dopóki gra nie będzie tego warta. Do zobaczenia na bankiecie. — dodał i odwrócił się, by po chwili zniknąć w tłumie.    

Słodka udrękaWhere stories live. Discover now