47

1.5K 89 7
                                    

— Nieźle się tu urządziłeś.  — odezwał się, gdy tylko zamknąłem za nami drzwi. Rozejrzałem się po piwnicy, którą London zmienił w salę treningową. Było duszno, a w powietrzu unosił się zapach starych sprzętów.

— Dlaczego tu jesteś? To nie twój teren. 

— Powiedzmy, że chcę utrzymać kontakt ze swoim wspólnikiem. Nie wiedzieć czemu, ale impreza na którą mieliśmy przyjść została dość szybko rozwiązana. Zapytam wprost, miałeś z tym coś wspólnego? — z każdym wypowiadanym słowem jego głos robił się trwalszy. Dopóki mi nie przypomniał ani przez chwilę nie pomyślałem o tym wydarzeniu.

— Nie, ale też miałem interes by się tam pojawić. Na długo zostajesz ?

— Na tydzień może dwa, z przerwami. Nie będę ci przeszkadzał.

— Wiadomo coś więcej o tej grupie, która próbuje na nas zakablować? 

Dotknąłem worka treningowego, a następnie sztangi. Nie były nowe, ale z widocznymi oznakami użycia, co mogło świadczyć o tym, że są dobrej jakości.

— Z tego co mi wiadomo to grupa sfrustrowanych ludzi. Wydają się być niegroźni, jak natrętne muchy.

 — Jakieś pomysły by ich usunąć? — rzuciłem i wróciłem do niego.

— Przyszła mi na myśl pułapka, ale musielibyśmy jednocześnie uderzyć na terenie moich, twoim i Richarda.

—  Pomyślałem o czymś, co może rozsadzić ich od środka. Wprowadźmy do nich po jednym z naszych ludzi, by trochę namieszał. Jeśli będą dalej prowadzić swój plan to w pewnym momencie sami zwrócą na siebie spojrzenia tych, których chcieliby uniknąć.

— Napiszę do Richarda. Będziesz walczył w najbliższą niedzielę?

— Będziesz miał oko na Vito i jego współpracowników?

 — Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Do następnego spotkania. 

***

Kolejne dni zbiegały się w jeden niekończący się ciąg, który niemal przypominał moje życie nim wszystko się zmieniło. Nim poznałem moją żonę i wszystko zmieniło swój bieg. Swój czas dzieliłem na treningi z Londonem i trzymaniu w ryzach tych, którzy próbują działać za moimi plecami na moim terenie, dzięki czemu bestia w moim umyśle była zaspokojona. Jednak każdej nocy była taka chwila, że wracałem myślami do Jennish. W pewnym momencie musiałem się przyznać sam sobie, że to była najlepsza chwila w ciągu całego dnia. 

— Zapisałem cię na jutrzejszą walkę będzie w połowie listy, co znaczy masz szansę się wybić. — odparł trzymając worek, gdy wymierzałem w niego kolejne ciosy. — Nie radziłbym ci wygrywać przez nokaut. 

Starłem pot , który spływał mi po twarzy, gdy nagle poczułem, że ktoś tu jest. Ciało drżało od wysiłku. Rzuciłem ręcznik na sztangę i rozejrzałem się po małym pomieszczeniu. Powoli ruszyłem do skrzyni na tyłach pomieszczenia ignorując zaciekawione spojrzenie mojego trenera. Nie lubiłem czuć się na niczyim celowniku. Jednym ruchem podniosłem wieko skrzyni i niewiele myśląc podniosłem do góry pierwsze co wyczułem. 

Zamrugałem co najmniej dwa razy, gdy zobaczyłem, że trzymam w garści córkę Londona.

— Jezu Chryste, co ty tu robisz Niki?! — oddałem mu dziewczynkę, która wybuchnęła płaczem i schowała się w ramionach swojego taty, szepcząc, że jestem straszny. 

Miałem nadzieję, że nie dowie się jak bardzo wykraczam poza to określenie. 

— Rozumiem, że to koniec treningu. 

Pożegnałem się i opuściłem piwnicę, kierując się do mieszkania. Telefon w kieszeni zawibrował od  nieprzeczytanej wiadomości. Zerknąłem na zegar. Spotkanie, które miałem zaplanowane na dzisiejsze popołudnie mogłem rozpocząć wcześniej.

Jak zapewne zauważyliście zaczęłam tutaj kolejną część i mogę wam obiecać, że historia Leiho i Jennish zakończy się w tej książce. Kolejny rozdział ze strony Jennish. Rozdziały będą się pojawiać w nieco większych odstępach czasu.

Jak wrażenia po ostatnich rozdziałach? Co myślicie o Leiho, który powoli się zatraca?

Słodka udrękaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz