64

1K 74 3
                                    

To spotkanie zostawiło więcej pytań niż odpowiedzi, ale jedno było pewne. Kimkolwiek jest ta osoba dobrze znała historię moją i pana R., ponieważ z tylko sobie znanych powodów chce ją powtórzyć. Gabriel jest większym niebezpieczeństwie niż w jakimkolwiek stworzonym w umyśle scenariuszu. Jennish nie mogła się o tym dowiedzieć, przynajmniej na razie.  Druga rzecz, która nie dawała mi spokoju, były słowa, że już kiedyś się spotkaliśmy. Moi ludzie już wcześniej dostali jasny rozkaz, by śledzić bruneta. Przeczesałem włosy zastanawiając się nad następnymi krokami, ale nie potrafiłem. Musiałem się gdzieś wyładować. Wybrałem numer Nickolasa, swojego wspólnika. 

— Witam wspólniku. — w tle łatwo było usłyszeć klubową muzykę. 

— Cześć, chciałem się dowiedzieć, czy twoja oferta jest aktualna? 

Przez chwilę słyszałem jak szybko oddycha nim dostałem odpowiedź. 

— Kiedy  możesz przyjechać?  — swobodny ton natychmiast zmienił się w poważny. Dosłyszałem jak mówi, by jego samochód stał pod schodami. 

***

— Dobrze będzie widzieć mistrza w akcji. —  Nickolas wskazał drzwi prowadzące do drugiego pokoju. — Nie chce odpowiadać na moje pytania, ale myślę, że przy twojej pomocy szybko zmieni zdanie.

Pozwoliłem, by pierwszy wszedł. Założyłem kominiarkę, ściągnąłem bluzę i ruszyłem jego śladem. Na środku małego pomieszczenia stał związany mężczyzna. Na całym ciele miał siniaki i zadrapania, które sprawiały ogromny ból, ale nie pozbawiały życia. Zacisnąłem palce na trzonku noża. Moje palce i umysł rwały się do zadania pierwszego ciosu.

— Witam po raz kolejny. Wiesz dlaczego tu jestem.

— Nic ci nie powiem. — wykasłał mężczyzna i splunął na eleganckie buty Nickolasa, którego wzrok nagle spoważniał. Dla tego faceta nic nie liczyło się bardziej niż ta część garderoby. — Żaden z twoich sługusów tego nie zmieni.

— I tu się mylisz. Mój towarzysz zgodził się do przekonania zdania. Gdzie Fasto ma kryjówkę w mieście? Ulica.

— W twoim kiblu.

Wspólnik spojrzał na mnie i kiwnął głową. Dobrze, że nie widział mojego uśmiechu pod kominiarką. Jednym ruchem przybiłem nożem jego dłoń do blatu stolika. Szok i ból przyszły chwilę później. Doznałem spokoju, gdy krew wypłynęła dość gęsto z rany mimo noża nadal tkwiącego w dłoni. Musieli go nieźle odwodnić.

— Postaraj się go nie zabić. — dodał, przekrzykując zakładnika. — Odpowiesz teraz prawdę? — zwrócił się do niego. Jego usta zadrgały, ale nie wyszło z nich żadne słowo.

Wziąłem torbę zza krzesła i wyciągnąłem z niej obcęgi. Chwilę później po wyrwaniu  paznokcia zakładnik ocknął się krótkiej utracie przytomności zmienił nastawienie. Wytarłem z piersi krew i rzuciłem ręcznik na stół. Gdy związany mężczyzna spojrzał na niego drgnął sprawiając sobie jeszcze większy ból, który objawił się w kolejnym wrzasku.

— Przy Vincent Street. Trzecie piętro czerwonego budynku. Jedynego na ulicy. Klucz pod palmą ma końcu korytarza.

Gdy odpowiadał już posłusznie na kolejne pytania czułem lekki zawód. Bestia w umyśle mimo wszystko czuła spokój zaspokajając głód. Na palcach czułem ledwie widoczną krew, której nie mogłem się pozbyć bez wody.

— Dziękuję za współpracę. — wyciągnąłem nóż z blatu i wytarłem go o ręcznik. — Skończyliśmy.

Słodka udrękaWhere stories live. Discover now