41 M2

1.3K 104 5
                                    

Droga powrotna wydawała się być o wiele krótsza niż w rzeczywistości. Przede mną ani za mną nie było żadnego samochodu. Zaparkowałem przed budynkiem, który tymczasowo pełnił funkcję naszego dachu nad głową. Zaniosłem zakupy do naszego mieszkania, mając cały czas nieodparte wrażenie jakby ktoś mnie obserwował. Jednak nie słyszałem żadnego podejrzanego dźwięku i nie widziałem nic co wzbudziło by moje podejrzenia. Budynek wydawał się pusty, gdy nasze odgłos naszych kroków niósł się piętrach odbijając się od tych wszystkich ścian. Ta cisza przypominała to za czym tęskniłem. Odkąd sprzymierzyłem się z Nicolasem i Richardem nie zajmowałem się już praktycznie brudną robotą, a to właśnie jej mi brakowało. Nie oszukiwałem siebie, byłem potworem.

— Jesteś dziś dziwnie milczący. — Jennish odezwała się, dopiero, gdy zamknąłem za nami drzwi. — Nad czym myślisz?

— Nad bezpieczeństwem — odparłem zgodnie z prawdą.

Kolejne mijające dni spędzałem na tym, by wszystkie wykonane transakcje przebiegały szybko i sprawnie. Trzy dni po tym, jak ostatnim razem spotkałem pana R. wjeżdżałem z Jennish do miasta, z którego nie tak dawno uciekła. Obiecałem jej, że będę jej towarzyszył podczas kolejnej wizyty u lekarza. Zmieniłem służbowy ubiór na taki, który nie rzucał się w oczy. Wchodząc do klimatyzowanego budynku czułem, jak spojrzenia wszystkich kierują się w naszą stronę. Rozmowy zamierały, gdy przechodziliśmy wzdłuż długiego białego korytarza, a na jego ścianach wisiały zdjęcia roześmianych młodych rodzin. Wszystkie potrzebne dokumenty już leżały na biurku lekarza. Na wejście do gabinetu nie musieliśmy długo czekać.

— Dzień dobry, widzę, że na dzisiejszą wizytę przyszedł również ojciec dziecka. — starszy mężczyzna ubrany w biały fartuch lekarski podał mi rękę. Uścisnąłem ją z lekką rezerwą.

Badanie przebiegało dość szybko. Lekarz zapewnił nas, że dziecko dobrze się rozwija i przepisał kolejną receptę na  witaminy i minerały. Oboje odczuliśmy ulgę płynącą z jego słów.

— Cieszę, że czuje się pani o wiele lepiej niż ostatnio. — poprawił czarne okulary na nosie. — Myślę, że na następnej wizycie można już określić płeć dziecka. Oczywiście, jeśli tego państwo chcecie. — dodał.

Palce Jennish zacisnęły się na moim ramieniu. Przez chwilę nawet poczułem jej paznokcie wbijające się w skórę, gdy padło ostatnie słowo. Czułem jej zdenerwowanie. Wiedziałem, że co chciała odpowiedzieć i zapewne cieszyła na myśl o kolejnej wizycie, ale wiedziałem również, że wie co to oznacza.

— Przemyślimy to. — odezwałem się, wstając i pomagając w tym Jennish. Jej dłoń opadła na kolano.

— Do widzenia. — odparła i wstała, a ja wyprowadziłem ją na zewnątrz.

Usiadła w poczekalni drżąc. Poprawiła bluzkę i zaczęła nerwowo skubać nitkę wystającą ze spodni. Nie widziałem wielu pacjentów, jedynie tych, którzy wychodzili z sąsiednich gabinetów. Poczułem na sobie ciężkie spojrzenie, które z karku przesuwało się na kręgosłup. Zbliżyłem się do Jennish stając się murem oddzielającym ją od spojrzeń postronnych.

— Witaj Jennish, Krzyku. — mój pseudonim wymówił na tyle cicho, by nikt postronny go nie usłyszał, a jednak na tyle głośno, bym dobrze go zrozumiał.

Wszystkie zmysły zostały pobudzone, a wszystkie myśli skupiły się tylko na tym, by to spotkanie obyło się bez problemów. Powoli odwróciłem się w jego stronę z obojętną jak zawsze twarzą i błyskiem groźby w oczach.

— Dzień dobry Vasco.

Słodka udrękaWhere stories live. Discover now