43. Herbatka Pomarańczowa

3.2K 507 191
                                    

Walentynki wiele zmieniły dla Llian i Cedrika. To od nich dziewczyna starała się dbać bardziej o nerwy Diggory'ego, co było na tyle nienamolne, że nikt poza nimi nawet nie zauważał, jak przynosiła mu ukradkiem herbatę czy ściskała na moment jego spięte ramiona. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo mu tym pomagała, i jak jeszcze bardziej był za to wdzięczny.

Jednak na dzień przed drugim zadaniem nawet Llian było trudno jakkolwiek ukoić jego nerwy. Piła pomarańczową herbatę - Cedrik znowu wybrał melisę - i siedziała z nim w pokoju wspólnym, wodząc ręką gdzieś po jego głowie. Nie pozwoliła mu przeglądać książek na ostatnią chwilę; przekonywała go, że wszystko już wiedział, i że na pewno sobie poradzi. Ciągle ktoś jednak mącił ich spokój, podchodząc do Cedrika i życząc mu powodzenia, a choć wszyscy mieli dobre intencje, przypominanie o zadaniu nie było wtedy Diggory'emu na rękę.

Po chmarze nieznanych mu nawet drugoklasistów, którzy chórem życzyli mu powodzenia, chłopak wyraźnie miał dość.

- Llian, nie obrazisz się, jeśli pójdę już do dormitorium? - zapytał, prostując się na kanapie. - Tu nie zaznam spokoju, a chciałbym się uspokoić i wyspać...

Llian też miała już dość tych wszystkich ludzi, więc nie zamierzała w ogóle protestować.

- Pewnie, odpoczywaj. - Poprawiła mu włosy. - Widzimy się z samego rana, prawda?

- Jasne - powiedział Cedrik, po czym, ku jej zaskoczeniu, pocałował ją w usta. - Dziękuję, że nie pozwalasz mi zwariować.

- Śpij dobrze.

- Ty też. - Cedrik wstał i, posławszy jej ostatnie spojrzenie, odszedł w stronę dormitorium.

Nie było jeszcze tak późno, więc choć jej chłopak zniknął, ona nie zamierzała się jeszcze położyć. Postanowiła udać się więc do swojego ulubionego miejsca, czyli kuchni, i być może upichcić mu coś dobrego, co będzie mógł zjeść przed czy po zadaniu.

Dziewczyna nie przeszła jednak więcej niż dwóch kroków poza pokojem wspólnym Puchonów, gdy zatrzymała ją wyłaniająca się znikąd profesor Sprout.

- O, panna Griffiths! - zawołała radośnie. - Akurat pani szukałam, jak świetnie, że panią widzę. Proszę za mną.

Zdumiona Llian bez pytania ruszyła za opiekunką swojego domu.

- Jak ma się pan Diggory? - zapytała z uśmiechem, a wtedy dziewczyna pomyślała, że jednak się nie uwolni.

- Denerwuje się, ale na pewno da sobie radę.

- Zbliżyliście się do siebie, prawda?

To pytanie nieco speszyło dziewczynę.

- No... Tak to można nazwać - odparła cicho, mimo wszystko się uśmiechając.

- Oj, moja droga, chłopak świata poza tobą nie widzi. Pozazdrościć wam tylko - powiedziała nauczycielka, co tylko speszyło Llian jeszcze bardziej.

- To bardzo miłe, pani profesor... Ale o co chodzi, jeśli mogę spytać? Czy jest coś nie tak?

- Nie, niczym się nie martw. Zaraz wszystko się wyjaśni.

Llian zmarszczyła czoło. Czyli to nie była tylko krótka pogadanka, by dowiedzieć się, co u Cedrika?

- A... Dokąd idziemy?

- Jeszcze nie mogę ci powiedzieć, ale chodź, moja droga, chodź - przekonywała profesorka, prowadząc ją w stronę schodów, by opuściły piwnice.

Kilka minut później Llian została wprowadzona do gabinetu profesor McGonagall, dość dużego pomieszczenia z drewnianym biurkiem w centrum i półkami na książki przy ścianach. W środku, poza samą nauczycielką transmutacji, znajdowali się dyrektorzy wszystkich trzech magicznych szkół, Barty Crouch, Ludo Bagman, a także troje uczniów - i to ci ostatni zdziwili Llian najbardziej. Byli to Ron Weasley i Hermiona Granger, jak wiedziała, przyjaciele Harry'ego Pottera oraz mała, blondwłosa dziewczynka, która, o ile Puchonka się nie myliła, była siostrą Fleur Delacour.

- O, czyli mamy już komplet - powiedział uśmiechnięty Dumbledore na widok nauczycielki i jej podopiecznej. - Dziękuję, profesor Sprout.

Llian była zupełnie zdezorientowana. Gdy patrzyła na dorosłych, miała pewność, że chodziło o coś związanego z turniejem - lecz gdy patrzyła na uczniów, równie zdezorientowanych, co ona, nie rozumiała jeszcze, co mogło ich z nią łączyć. Zaczęła się nagle zastanawiać, czy nie zamierzali ich ukarać za to, że pomagali zawodnikom przygotować się do zadania - kto wie, może to było zakazane?

Zanim jednak kolejna zła myśl mogła pojawić się w jej głowie, odezwał się Dumbledore:

- Moi drodzy, zapewne zastanawiacie się, czemu tu jesteście - niczym się nie martwcie. Chodzi o jutrzejsze zadanie Turnieju Trójmagicznego.

- Każdy z zawodników, o ile rozwiązał zagadkę Złotego Jaja wie, że jutro będzie miał godzinę na odzyskanie czegoś cennego. Skarb ten będzie natomiast ukryty w jeziorze - mówił Crouch, lecz Llian wciąż nic nie rozumiała.

Tak po prostu im o tym mówili? Oczekując, że nie przekażą tego zawodnikom? Coś jej w tym wszystkim nie grało.

- A tymi skarbami będziecie właśnie wy! I to was będą musieli uratować! - zawołał wyraźnie podekscytowany Bagman, klaszcząc w dłonie.

- Zaraz - jak to nas? - zapytała przerażona Hermiona, a wtedy Bagman podniósł jakąś kartkę z biurka.

- Panna Delacour będzie ratowana przez... No, pannę Delacour. - Odchrząknął. - Pan Weasley przez pana Pottera, panna Granger przez pana Kruma i panna Griffiths przez pana Diggor...

- Przez Kruma?! Ty?! Pozazdrościć! - krzyknął Ron, odsuwając się od Hermiony tak, jakby mogła go czymś zarazić.

- Panie Weasley! - McGonagall posłała mu surowe spojrzenie. Ron nic już więcej nie powiedział, ale założył ręce i nie rzucił już nawet okiem na Hermionę.

- Chwileczkę... Czyli my mamy być uratowani spod wody? Jak? - zapytała Llian, wciąż bardziej przejmując się całym przedsięwzięciem niż kłótnią osób obok.

- Proszę się nie martwić, panno Griffiths. Nic nie będzie wam grozić, zostaniecie zabezpieczeni odpowiednimi zaklęciami, to będzie jak sen - przekonywał Crouch. - Natomiast jeśli któremuś z zawodników nie uda się uratować swojej osoby, również zostaniecie bezpiecznie wyciągnięci. Wybudzicie się od razu po wyjściu z wody.

- Czy któreś z was nie wyraża zgody? - dopytywał Bagman. - Bo jeśli nie chcecie w tym uczestniczyć, to ostatnia szansa.

Nikt się nie odezwał. Llian trochę się bała, lecz z drugiej strony była szczęśliwa: wierzyła, że Cedrik ją uratuje i tym bardziej ogarniała ją ekscytacja, że będzie mogła bezpośrednio wziąć udział w zadaniu turnieju, nawet jeśli sama nie była zawodniczką.

- Świetnie! - Bagman klasnął w dłonie. - W takim razie zaraz każdy z was się położy i zostanie zaklęty.

- Ale to już? - zapytała nieco przestraszona Llian.

- Nie możemy dopuścić, byście spotkali się teraz z reprezentantami, a jutro z samego rana musicie już być na miejscu, przed zadaniem.

Ta wizja bardzo zmartwiła dziewczynę. Wiedziała, że zarówno Cedrik, jak i jej przyjaciółki będą jej szukać następnego ranka, i że jej nagłe zniknięcie na pewno nie pomoże jego nerwom, gdy kilkanaście minut wcześniej się z nim umówiła. Nie było jednak odwrotu...

Ostatnią rzeczą, którą Llian zapamiętała, byli stojący nad nią Crouch, Bagman i profesor Sprout.

Dzieje Herbatki Różanej • Cedrik DiggoryDonde viven las historias. Descúbrelo ahora