56. Herbatka z Melisy

2.2K 371 125
                                    

Atak paniki.

Llian nie doświadczyła go nigdy wcześniej w życiu, a tam, na korytarzu świętego Munga, właśnie przechodziła najgorszy z możliwych.

Wszystko, co wydarzyło się w przeciągu ostatniej godziny było jak jakiś koszmar, jak jakiś zły sen, z którego marzyła się obudzić. Przed jej oczami widniał tylko ten makabryczny obraz, gdy Harry pojawił się przed labiryntem z pucharem... Wraz z nieruchomym Cedrikiem.

Głowa Llian ciągle odtwarzała tamten moment, od którego wszystko wydawało się jej tylko zlepkiem kolorowych plam. Nie pamiętała, jak zeszła z trybun, jak przyszli jej rodzice i jak znalazła się w Mungu. Odzyskała nieco spokoju, gdy jakaś uzdrowicielka przyniosła jej Eliksir Uspokajający, a ona wypiła go łapczywie w ramionach swojej matki. Mikstura wreszcie pozwoliła jej na wzięcie normalnego oddechu, lecz mimo to serce wciąż podchodziło jej do gardła, kiedy sobie przypominała, że przez kilka minut - tak jak wszyscy na trybunach - myślała, że Cedrik nie żyje.

On jednak żył, tak twierdzili uzdrowiciele, ale nie mieli dla zrozpaczonych rodziców chłopaka dobrych wieści. Małżeństwo siedziało przed salą, z której po, zdawało się, wieczności, wyszedł do nich uzdrowiciel.

- I co?! Co z naszym synem?! - wrzasnął pan Diggory. Wyglądał tak, jakby chciał rzucić się na uzdrowiciela za brak informacji, jednak żona prędko go uspokoiła, nawet jeśli sama była kompletnie rozdarta.

Uzdrowiciel wyglądał, jakby nie chciał się odezwać, ostatecznie jednak wziął głęboki wdech i powiedział:

- Zacznijmy wprost. Państwa syn został trafiony zaklęciem czarnomagicznym, a te są nieodwracalne.

Llian, choć siedziała, myślała, że się przewróci, a pan Diggory znowu wykrzyczał:

- Jak to? Czyli nie ma szans na to, by się obudził?!

- Szanse są, medycyna zna takie przypadki, chodzi o to, że nie są odwracalne innymi zaklęciami... - Uzdrowiciel przełknął ślinę. - Efekty zaklęcia mogą z czasem po prostu wygasnąć, a mogą nie, nie jesteśmy pewni, jaka to klątwa, to coś rzadkiego...

Pani Diggory zapłakała tak głośno, że jej mąż na moment zapomniał o awanturowaniu się i zamiast tego przytulił ją do siebie.

- Zrobimy oczywiście wszystko, co w naszej mocy, ale na razie dla bezpieczeństwa wprowadzimy go w stan śpiączki.

- Kiedy on może się wybudzić?! - wyłkała pani Diggory, a uzdrowiciel spojrzał gdzieś w dół.

- Nie jestem w stanie powiedzieć. To może zająć kilka tygodni, ale bardziej prawdopodobnie nawet kilka lat... Albo w najgorszym przypadku... Syn nigdy się nie wybudzi.

Płacz odbił się echem od ścian korytarza. Czyj? Wciąż przytulana przez matkę Llian nie była nawet w stanie powiedzieć. Łzy zupełnie zamazały jej widok, a w uszach jej szumiało i z trudem słyszała własne słowa, gdy wyłkała matce:

- Mamo... Mnie się chyba rozdarło serce.

- Och, Lilciu...

Mimo wyłkanych protestów Llian, rodzice nie pozwolili zostać jej w Mungu na całą noc, zwłaszcza, że uzdrowiciele wpuścili do Cedrika tylko jego rodziców. Spędziła więc czas do kolejnego popołudnia w domu, gdzie odzyskała trochę sił na myśl, że wszyscy ich przyjaciele zostali w Hogwarcie, zupełnie nie wiedząc, co się działo. Poczucie obowiązku przekazania im wszystkiego pozwoliło jej zebrać się na to, by wrócić do Hogwartu.

Tam, w pokoju wspólnym Puchonów nie tylko jej najbliżsi przyjaciele, ale cały Hufflepuff słuchał tego, czego ona dowiedziała się w szpitalu. Nie wyglądała za dobrze: niewyspana, zapuchnięta od płaczu, łapczywie popijająca przyniesioną jej przez Phoebe melisę...

Llian opowiadała o wszystkim i pierwszy raz widziała, jak siedzący na kanapie obok przyjaciele Cedrika płaczą. Wydawali się jej wcześniej niezdolni do takich emocji, a jednak byli tam, a prawdziwe łzy płynęły im z oczu.

Choć Llian sama nie potrafiła się pozbierać, ich widok sprawiał, że czuła, że musiała wziąć się w garść.

- Musimy być silni - powiedziała głośno na zakończenie swojej mowy. - Cedrik... On na pewno by nie chciał, żebyśmy wszyscy siedzieli tu i płakali. Nie, kiedy jest nadzieja.

A choć Llian naprawdę miała nadzieję, to nie potrafiła sobie wyobrazić kolejnych dni, które nieuchronnie miały nadejść, zwłaszcza, że Potter powiedział im wszystkim, że Voldemort powtócił... I że to on był odpowiedzialny za to, co spotkało Diggory'ego.

Llian zwyczajnie nie mogła uwierzyć w to, że życie toczyło się dalej, kiedy Cedrik leżał w szpitalu i nie wiadomo było, co dalej ani z jego zdrowiem, ani z powrotem czarnoksiężnika, którego jak dotąd znała przecież tylko z opowieści. Choć natychmiast pojawili się sceptycy, ona wierzyła, że wrócił - że to dlatego uzdrowiciele nie wiedzieli, jak pomóc Cedrikowi... Bo inaczej czemu tak miałby skończyć się najlepszy rok w jej życiu? Jak przyzwyczaić się do tego, że w jeden wieczór jej życie zmieniło się z sielanki w koszmar?

Była w szoku, ile osób podeszło do niej po przemowie Dumbledore'a o Cedriku, którą prawie całą przepłakała. Miała wrażenie, że wszyscy składają jej kondolencje, a przecież on żył, przecież jeszcze był, choć niektórzy chyba tego wciąż nie wiedzieli... W rozpaczy Llian porozmawiała też z Cho, z którą nawet wymieniła uścisk. Wiedziała, że Cedrik nigdy nie chciałby konfliktu, zresztą to nie był moment na takie niesnaski.

Jedną z tych wielu osób posyłających jej słowa otuchy była też Paola, która musiała wrócić do domu. Stojąc z nią na drodze prowadzącej do stacji w Hogsmeade, Llian starała się chociaż przy pożegnaniu posłać jej ostatni uśmiech.

- Strasznie mi przykro, Llian - powiedziała Paola, kładąc dłoń na ramieniu Puchonki. - Ale wiedz, że było wspaniale poznać was oboje. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, wszyscy w trójkę. Czuję to.

W trójkę. Daj Boże.

- Ja też. Możesz mnie odwiedzać, kiedy tylko chcesz - odparła Llian, ocierając łzy, co robiła aż za często.

- Wiesz... Spodobało mi się tutaj. Może namówię rodziców i pozwolą mi tu wyjechać na jakieś stypendium czy coś.

- Byłoby wspaniale - przyznała Llian szczerze, uśmiechając się przez łzy. Gdzieś w duchu mogła się chociaż troszkę cieszyć, że zyskała nową przyjaciółkę.

- Będziemy w kontakcie. Adresy mamy, więc wyślę ci pocztówkę z Toledo, jak tylko wrócę. I coś słodkiego z Hiszpanii! Na pewno ci się przyda.

- Dziękuję, Paola, naprawdę dziękuję. - Llian po raz kolejny otarła łzy, a wtedy brunetka rzuciła się jej na szyję.

- Dasz radę. - Pogłaskała ją po plecach. - Ja przecież widzę, że ty jesteś silna babka.

Llian zaśmiała się po raz pierwszy od kilku dni. Jak dotąd żadne słowa nie pocieszyły ją tak, jak te Paoli.

- A jak już otworzysz tę swoją kawiarnię czy herbaciarnię czy co tam, to żądam zaproszenia na otwarcie - dodała, wycofując się, by na nią spojrzeć.

Wtedy w głowie Llian przestawił się jakiś pstryczek.

Herbaciarnia?

Już chyba nie będzie żadnej herbaciarni.

Dzieje Herbatki Różanej • Cedrik DiggoryWhere stories live. Discover now