2. Gniew

1.1K 94 60
                                    



Współczesne zamglone Vancouver niegdyś było zamieszkiwane przez indiańskie plemiona. Dlatego też dzisiaj mogło pochwalić się imponującą schedą po plemieniu Klickitat, którą były długie drewniane domy. Skit-so-to-ho (bo tak się nazywały) oznaczały ziemię żółwi błotnych.

Ludzie od setek lat kochali mieszać i niszczyć. Czym w ogóle było człowieczeństwo, o którym nieustannie wspominała Audrey? W dziewiętnastym wieku na tereny dzisiejszego Vancouver przybyła ekspedycja Lewisa i Clarka, co skutkowało śmiercią ponad połowy rdzennych mieszkańców zamieszkujących te ziemie. Ludzie byli tak bardzo naiwni i bezmyślni. Zabierali wszystko, co tylko chcieli i z nikim się nie liczyli. Niczym nie różnili się od zwierząt, które od tysięcy lat polowały na niczego nieświadome ofiary.

Od zawsze interesowałem się historią rdzennych ludów Ameryki Północnej. Z uśmiechem na ustach czytałem o ich wierzeniach. Nieustannie przewijał się tam jeden temat. Temat mnie. Określali nas, jako potwory czające się w mroku. Krwiożercze istoty pełne nienawiści i głodne ludzkiej krwi. Później natomiast wierzono, że wampirami stają się kryminaliści czy samobójcy.

Zainteresowanie wampirami od zawsze było niemałe. Jednak nie mogłem się temu nie dziwić, ponieważ ludzi zawsze ciągnęło do nieznanego. Tylko, że nikt nie miał stuprocentowej racji. Nie byłem zniekształconym demonem przemieniającym się w nietoperza. Nie byłem samobójcą czy umarlakiem, który wychodził z grobu o północy.

Najbardziej przerażajace w tym wszystkim było to, że kiedyś byłem człowiekiem. I fizycznie nadal nim pozostałem. Nie wyróżniałem się z tłumu. Nie miałem porcelanowej skory i czerwonych oczu. Po przemianie dostrzegłem u siebie szereg zmian w wyglądzie, jednak nie były one na tyle duże, aby dwudziestowieczny wieśniak mógł mnie gonić z widłami.

I chyba to w tym wszystkim lubiłem najbardziej. Moja anonimowość sprawiała, że nikt nie był w stanie zauważyć we mnie czegoś, co odchodziłoby od normy. Moje brązowe oczy były zasłonięte wachlarzem długich ciemnych rzęs, a włosy tego samego koloru bezwiednie przysłaniały mi część czoła. Zazwyczaj nosiłem ciemne ubrania, ponieważ nie przywiązywałem zbytniej uwagi do ciuchów.

Po przemianie zauważyłem, że moje kości policzkowe stały się jeszcze bardziej widoczne, a wszystkie niedoskonałości na twarzy magicznie zniknęły. Edward Cullen w jednym miał rację — mój wygląd miał przyciągać. Miał zwabiać do mnie kolejne ofiary. Bo ja wcale nie byłem wygiętym, kościstym i łysym stworem. W zasadzie to byłem zwykłym licealistą i właśnie przechadzałem się po szkolnym korytarzu.

— Stary, ale ona ma CBS w sobotę! No wpadaj, staruchu. Naprawdę zachowujesz się jakbyś miał te osiemdziesiąt lat — warknął oburzony Miles James, kiedy to kolejny raz zbyłem jego pytanie dotyczące tego, czy przyjdę w sobotę na imprezę do Mii Howards.

— Siedemdziesiąt pięć jak już — poprawiłem  go śmiertelnie poważnym tonem, ale chłopak jedynie parsknął śmiechem. — Poza tym co to jest CBS?

— CBS to... — zaczął Miles, jednak nie zdążył nic więcej powiedzieć, ponieważ przerwał mu głos za moimi plecami.

— Całkowity brak starych.

Gdy się odwróciłem, dostrzegłem przed sobą Mię Howards, która miała na sobie swój cheerleaderski strój. Za dwadzieścia minut mieliśmy zacząć wspólny trening.

Spojrzała znudzonym wzrokiem na Milesa, czym zasugerowała mu, że powinien już sobie pójść, jednak szatyn początkowo nie zrozumiał jej znaku, ale później wykrzyczał coś o włączonym żelazku w domu i pobiegł w tylko sobie znanym kierunku.

Zdrajca.

Mimo, że na ogół rozumieliśmy się bez słów, czasami miałem wrażenie, że w niektórych momentach nie zrozumiałby jego zachowania, nawet po przeczytaniu instrukcji obsługi rasowego debila.

My Ethereal - I TOMWhere stories live. Discover now