6. Przebudzenie

877 76 46
                                    

„Jestem jak pijany, płaczę, cierpię:
jeżeli wiem, mówię i przedstawiam to sobie:
obym nigdy nie zmarł,
obym nigdy nie zginął!

Tam, gdzie nie ma śmierci,
tam, gdzie się triumfuje — podążam:
obym nigdy nie zmarł,
obym nigdy nie zginął!"

Obudziłem się w nocy, czując ogromny głód. Nie był tak wielki, jak wtedy w szkole, ale nadal przysłaniał mi logiczne myślenie. Gdy zorientowałem się, że na półce obok mojego łóżka, nie leży torebka z krwią, zmarszczyłem brwi. Ociężale wstałem z łóżka. Zanim zdążyłem w ogóle dojść do drzwi, ziewnąłem chyba z dziesięć razy. Zauważyłem, że na dworze zaczynało się już rozjaśniać, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że musiało już być grubo po czwartej.

Kiedy otworzyłem lodówkę i zorientowałem się, że wszystkie zapasy krwi z bezdomnego już się skończyły, cicho westchnąłem. Pochwyciłem więc torebkę ze znienawidzoną krwią zwierzęcą. Odsunąłem szufladę mieszczącą się koło lodówki i wyciągnąłem z niej metalową słomkę, po czym przebiłem nią plastikowy woreczek. Gdy tak sączyłem tą obrzydliwą maź, zwaną potocznie krwią, zauważyłem jakiś ruch za oknem w salonie. Ze zmarszczonymi brwiami postanowiłem sprawdzić, co było jego powodem. Kiedy kierowałem się w stronę okna, nadal sączyłem krew przez słomkę.

Na samym początku nic nie zauważyłem, kiedy jednak przyjrzałem się dokładniej, dostrzegłem wysoką postać, która stała kilkanaście metrów od okna. Przetarłem swoje zmęczone powieki wolną dłonią i dopiero wtedy ujrzałem przed sobą chʼį́įdii. Machnąłem ręką i wróciłem do kuchni.

Co?

W istocie dopiero po chwili dotarło do mnie to, że przed oczami mignął mi mężczyzna przyodziany w czerń. Tym mężczyzną był Bruce.

Zszokowany upuściłem na ziemię torebkę z krwią, przez co kilka kropel bezwiednie rozlało się po podłodze. Kiedy w końcu odważyłem się za siebie odwrócić, nikogo już tam nie było. Nikt już tam nie stał. Czyżbym sobie to wszystko wymyślić? Czy może było to niezwykle realistycznym snem?

— Jestem popierdolony — skwitowałem, po czym postanowiłem podnieść butelkę z krwią.

Gdy tylko się po nią schyliłem, dostrzegłem przed sobą czarne buty. Nerwowo przełknąłem ślinę. Niczym w zwolnionym tempie zacząłem unosić swój wzrok, aż w końcu skrzyżowałem swoje spojrzenie z nierealistycznie czarnymi oczami. Od razu rzuciłem się do ucieczki, jednak chʼį́įdii zdążył złapać mnie za koszulkę i przerzucić mną przez kuchenną ladę. Do moich uszu dotarł dźwięk tłuczonych naczyń, a moje ciało bezwiednie opadło na podłogę.

Sam nawet nie wiem jakim cudem chʼį́įdii znalazł się obok mnie w przeciągu zaledwie kilku sekund.  Swoją dłonią złapał moją szczękę i zacisnął ją tak mocno, że czułem łamanie swoich kości.

— Nie oszukasz przeznaczenia — odparł głosem pełnym spokoju. Szeroko się uśmiechnął, ukazując przy tym szereg swoich zębów. Nawet jego czarne, niczym najciemniejsza smoła oczy wydawały się niezwykle radosne. Następnie z niezwykłą siłą uderzył moją głową o szafkę, o która opierałem się plecami. Cały świat zaczął wirować mi przed oczami na co mężczyzna prychnął tylko głośnym śmiechem. Nienawidziłem tego śmiechu. — Chodź ze mną, Nathanie. — Potem kolejny raz uderzył moją głową o szafkę. — Przecież i tak należysz do mnie. Nie opieraj się temu.

Po tych słowach wyjął spod swojego czarnego płaszcza drewniany kołek i pewnym ruchem ręki wbił mi go w serce. Wydałem z siebie zduszony jęk, a potem wszystko wokół zostało ogarnięte przerażającą ciemnością.

My Ethereal - I TOMWhere stories live. Discover now