4. Drżenie

985 80 25
                                    

W czasach, które już dawno minęły, potwory i złe duchy polowały na ludzi. Dopóki słońce świeciło, bestii nie było widać, bo chowały się w głębokich jaskiniach, ale w ciemne burzowe noce wychodziły ze swych nor i grasowały po ziemi.


Co powstrzymywało mnie od mordu? Moralność? Strach? Czy może miejsce, w którym się znajdowaliśmy? Nie wróciłem do domu na noc, a rano tylko szybko wszedłem do pokoju i zmieniłem ubrania, po czym wyszedłem, jak najciszej tylko potrafiłem. Być może nikt mnie nie widział, być może widział. W tamtym momencie nie było to na tyle istotne.

— Słyszałem, że wpadniesz jutro na imprezę. — Kiedy usłyszałem za sobą głos Michaela, wyrwałem się z letargu. Spojrzałem na niego nieco zmęczonym wzrokiem. — No w końcu! Myślałem, że stary poczciwy D'Abernon nigdy nie wyrwie się z chaty. A tu proszę — odrzekł radośnie.

— Pewnie wpadnę — skwitowałem, po czym zacząłem wgapiać się w tłum przede mną.

Każdy się gdzieś spieszył, jednak ja czułem jakby czas się dla mnie całkowicie zatrzymał. Potem już tylko zignorowałem Michaela, który stał obok i ciągle coś do mnie mówił. Po chwili burknąłem tylko, że muszę coś załatwić, na co chłopak posłał mi pytające spojrzenie, ale już nic więcej nie dodałem. Chciałem znaleźć się w cichym i spokojnym miejscu, bo tamtego dnia naprawdę nie byłem sobą. Gdy przez przypadek wpadłem na pewną blondynkę szybko ją przeprosiłem i ignorując jej rozdziawione ze zdziwienia usta, ruszyłem dalej.

Tamtego dnia nie miałem ochoty na żadne przepychanki. Wtedy po prostu miałem ochotę na odrobinę alkoholu i dymu papierosowego. Kiedy znalazłem się na tyłach szkoły, wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i wcisnąłem sobie jednego do ust. Palenie nie sprawiało mi niewiadomo jakiej przyjemności. Paliłem albo z nudów, albo kiedy czułem się rozbity.

A tamtego dnia po raz pierwszy od pewnego czasu czułem się rozbity.

Bo niby jak miałem się czuć w tamtym momencie? Zaledwie kilka godzin temu dowiedziałem się, że jestem chʼį́įdii. Dowiedziałem się, że jestem zwykłą maszyną. Żyłem na tym świecie dużo mniej niż Audrey, Eugene czy chociażby Theo. Jak na wampira — żyłem tu stosunkowo krótko. I właśnie wtedy na poważnie zacząłem zastanawiać się nad tym, czego tak naprawdę oczekiwałem od życia. Walczyłem z wewnętrzną bestią, a opieranie się jej sprawiało tylko, że owa bestia rosła w siłę. To się działo i nie mogłem tego powstrzymać. Każdy kolejny dzień zbliżał mnie do tego, aby monstrum ostatecznie wyszło z cienia.

I naprawdę mało obchodziło mnie ludzkie życie, chodziło tutaj jedynie o fakt kontroli. Nie chciałem, aby moim życiem sterował ktoś inny. Lub coś innego.

Cała złość skumulowana we mnie przez ostatnie dni dała mi się we znaki. Z impetem kopnąłem kosz na śmieci, który mimowolnie poleciał kilka metrów dalej. Odwróciłem się z zamiarem odejścia, kiedy usłyszałem cichy jęk. Momentalnie zamarłem.

Czy ja właśnie zabiłem kogoś w biały dzień przy moim ogólniaku?

Kiedy do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach, momentalnie się rozluźniłem i lekko rozbawiony podszedłem do osoby, która leżała znokautowana przez latający kosz na śmieci.

— Poważnie? — burknął doskonale znajomy mi głos. — Gdzie ty do cholery byłeś?

— Musiałem oczyścić myśli — odrzekłem, podając rękę chłopakowi, który masował swoją skroń. Złapał za nią, a następnie wstał na równe nogi. Z jego czoła sączyła się niewielka struga krwi.

— Przepraszam za ciotki — spojrzał na mnie smutnym spojrzeniem. — Wiem, że ci ciężko.

Lekko się spiąłem, ale nie chciałem, aby chłopak był w stanie to po mnie poznać. Wzruszyłem ramionami, nie odpowiadając.

My Ethereal - I TOMOnde as histórias ganham vida. Descobre agora