11. Dystans

739 66 6
                                    


Zabiłem jelenia
Zgniotłem konika polnego
I rośliny którymi się żywił
Zraniłem serce
Starego drzewa rosnącego strzeliście
Zabrałem rybę z wody
I ptaka z nieba
W moim życiu potrzebowałem śmierci
Ażeby podtrzymać swoje życie
Kiedy umrę będę musiał dać życie
Tym co mnie karmili
Ziemia otrzyma me ciało
I podaruje je roślinom
I gąsienicom
Ptakom
Kojotom
Każdemu w odpowiednim czasie aby
Koło Życia nie zostało przerwane.
Anonimowy poeta indiański


Kiedy w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym przeglądałem stare Indiańskie artefakty, czułem się nimi szczerze zaciekawiony. Niewielkich rozmiarów muzeum Rdzennej ludności Ameryki Północnej znajdowało się samym sercu Nowego Orleanu, przy jednej z częściej uczęszczanych ulic. Tamtego słonecznego dnia siostry, które opiekowały się nami na co dzień w sierocińcu, postanowiły zabrać naszą grupę na małą wycieczkę. I właśnie tamtego dnia zrodziła się we mnie miłość do historii Indian. Przy wyjściu z muzeum sprawnie ukradłem jeden z leżących na półce słowników, po czym schowałem go pod swoją kurtkę.

Zawsze byłem trochę popieprzony.

Całymi nocami przesiadywałem pod kołdrą i uczyłem się nowych słówek. Towarzyszyła mi przy tym mała lampka, którą również udało mi się ukraść z jednego z pokoi wspólnych.

Większość wszystkich mitów oraz indiańskich legend, została przetłumaczona na język nawaho, dlatego też nigdy nie miałem większego problemu ze zrozumieniem treści. Chociaż — jak się później okazało — nie było to ani trochę pokrzepiające.

— Klątwa ta jest stara jak świat. Kto tylko posiądzie wiedzę, przyjąć jej chcieć nie będzie. Bowiem wszystko jest ze sobą połączone. I istoty mroku, które zrodziły się z prawych, jak i również istoty zrodzone z demonów śmierci i zniszczenia. Chʼį́įdiiah niech będą potępione i skazane na wieczne męki. Ciążąca na nich klątwa jest najstraszniejszą klątwą ze wszystkich istniejących. — Przeczytałam niemal na jednym wdechu. Nerwowo spojrzałem w stronę Theo, który nie wydawał się jednak zbytnio przejęty.

— Nate, według nich każdy z nas jest przeklęty — odrzekł niewzruszony Theo. — To o niczym nie świadczy. Ja sam w ogóle nie wierzę w większość ich mitów.

Ale czy ja wierzyłem? W tamtym momencie szukałem jakiegokolwiek rozwiązania swojej patowej sytuacji. Mogłem uwierzyć nawet w jednorożce, o ile by mi pomogły złamać te cholernie przeznaczenie.

— Złamać klątwę można na jedynie rytuałem bílaʼashdlaʼii. — Podniosłem wzrok z nad książki i wbiłem swoje spojrzenie w zdezorientowanego bruneta. — Nic więcej nie ma na ten temat. Co to jest bílaʼashdlaʼii?

— Nie wiem, Nate — odrzekł Theo. — Ja naprawdę w to nie wierzę. To wszystko zależy od ciebie i od twojej woli. Nie dopisuj sobie do tego jakichś ideologii.

Jego słowa zdawały się nie dochodzić do mojej głowy. W tamtej chwili nie mogłem skupić się na czymś innym, niż tylko na tajemniczym rytuale. Rytuale, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem.

Jak oparzony wstałem z miejsca i ruszyłem w stronę ciemnych drzwi. Musiałem nabrać do płuc świeżego powietrza, ponieważ miałem wrażenie, że zupełnie zapomniałem o oddychaniu. Wykonałem kilka nerwowych kroków, po czym przystanąłem w miejscu.

Czy Eugene widział o tym rytuale? Czy ktokolwiek, kogo znałem mógł mi o nim opowiedzieć coś więcej? Może Theo miał rację? Może to nie miało żadnego znaczenia? Czemu miałem przejmować się idiotyzmami napisanymi przez Indianina, który nawąchał się za dużo ziół?

My Ethereal - I TOMWhere stories live. Discover now