24/12*

408 62 1
                                    




To był chyba najgorszy dzień w moim życiu.

Rano przyjechali moi rodzice, których nie widziałam już kilka lat. Wcale mi się to nie uśmiechało.

Ale musiałam być silna. Dla siebie i dla Luke'a.

Diana Martin oraz David Martin nigdy nie byli mi bliscy. Wprost przeciwnie — czułam, że tak naprawdę w ogóle ich nie znam.

Od rana mama krzątała się w kuchni z babcią i próbowała udawać, że chce jej we wszystkim pomóc. Tata majstrował coś przy naszym samochodzie wraz z Lucasem i dziadkiem. Natomiast ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca.

To też nie było tak, że nienawidziłam swoich rodziców. Ja po prostu nie miałam z nimi bliskich relacji.

Przez cały dzień starałam się unikać z nimi kontaktu, jednak bezskutecznie, bo kilka razy nadziałam się na mamę. Próbowała do mnie jakoś zagadywać, jednak zawsze odpowiadałam jej zdawkowo. Nawiozła masę prezentów i myślała, że załatwią sprawę. Myślała, że widząc nową bransoletkę lub torebkę, rzucę się jej na szyję. Jej niedoczekanie. Podziękowałam za prezenty i schowałam się pod opiekuńczym ramieniem babci.

Jak typowa amerykańska rodzina — nie obchodziliśmy jakoś hucznie wigilii. Jednak w tym roku było nieco inaczej. Około czwartej zasiedliśmy wspólnie do uroczystego obiadu. Miałam ochotę się stamtąd wyrwać. Gdy siedziałam sama przy stole, zdobyłam się na dość zaskakującą rzecz. Wydobyłam z kieszeni telefon i napisałam do Nathana. Moja wiadomość do niego brzmiała mniej więcej tak:

Przyjechali rodzice. Jest szansa na jakieś awaryjne korki?

Liczyłam na to, że może mi odpisze, ale się przeliczyłam. Nie wiem dlaczego myślałam, że chłopak jakkolwiek na to zareaguje. W sumie to napisałam do niego, bo na jednej z imprez, po pijaku, opowiedziałam mu o swojej rodzinie. Nie zamierzałam przepraszać go za to, że opowiedziałam mu swoich problemach. Miałam zupełnie gdzieś to, czy go odstraszą czy nie. Jeżeli mieliśmy być znajomymi, to tylko z całym swoim bagażem, a nie z pojedynczymi elementami, które w danym momencie będą nam pasować.

Niestety żaden meteoryt nie uratował mnie przed zjedzeniem obiadu z rodzicami. Znudzona, nabijałam warzywa na widelec, kiedy wszyscy wokół wesoło o czymś dyskutowali.

— Haley, skarbie, masz chłopaka? — Padło z ust mojej mamy. Od razu posłałam jej zszokowane spojrzenie. Kobieta wydawała się niezwykle przejęta moją przyszłą odpowiedzią.

— Och tak! Nathan jest cudowny! — zawołała babcia, a ja w odpowiedzi obdarzyłam ją morderczym spojrzeniem.

A potem szybko uświadomiłam sobie jedną ważną rzecz. Przeniosłam wzrok na Lucasa, który siedział przy stole, niczym wryty. Miałam ochotę zakopać się pod ziemią i nigdy się z niej nie odkopać.

— Nathan? — spytał przez zęby, na pozór spokojnym tonem, jednak widziałam niebezpieczną iskierkę w moim oku.

Niech mi ktoś pomoże, proszę.

— Babciu — rzuciłam gniewnie w stronę staruszki. Kochałam ją nad życie, ale w tamtym momencie chciałam zrobić z niej świąteczną pieczeń. — To jest tylko mój korepetytor! Ja go nawet nie lubię!

Kątem oka dostrzegłam lekki uśmiech malujący się na twarzy mojego taty. Natomiast twarz Lucasa już nieco złagodniała. Chyba byłam uratowana. Częściowo.

Właśnie mieliśmy ominąć ten niezręczny temat, gdy usłyszeliśmy rozbrzmiewający dzwonek do drzwi.

— Otworzę! — odrzekła babcia, wstając od stołu.

My Ethereal - I TOMWhere stories live. Discover now